SMOK I KUNA NIE JADĄ POCIĄGIEM

Cześć!

Czas, zupełnie niespodziewanie, na dalszy ciąg opowieści, którą rozpocząłem w poprzednim wpisie.
Koncertowa szarża Raphaela wciąż trwa i muzycznie jej efekty są nie mniejsze niż zwycięstwa, jakich dokonywał Napoleon w swoim najlepszym okresie.

Wovoka 07-09-2014 Dragon, Poznań

Od ostatniego lutowego koncertu w Dragonie sporo się zmieniło.
Mogę nawet napisać, że wystąpił inny zespół – silniejszy, stojący jeszcze pewniej na własnych nogach i czujnie trzymający gardę.

Materiał zabrzmiał mocno, konsekwentnie i co dla mnie szczególnie ważne – równo. Poprzednim razem usłyszałem 3, zwalające mnie z nóg, utwory oraz kilka innych – bardziej konwencjonalnych kompozycji, które mimo że fajne powodowały pewien spadek napięcia.

Tym razem nie nic podobnego nie miało miejsca – każdy fragment czymś zaskakiwał i w pewnej chwili dostarczał tego cudownego wrażenia, obcowania z muzyką na innym, głębszym poziomie.

Kolejny plus – nagłośnienie. Wreszcie mogłem podziwiać kunszt każdego członka zespołu!
Pierwszym, który w mych uszach skorzystał na tym ułożeniu był Paweł Szpura.
Grał energicznie i w niezwykle czarny sposób. W sumie ciekawy miks – nieraz te strzały miały niewiele wspólnego z delikatnością, ale dominowała lekkość i swoboda.
Niby już to wiedziałem, ale jakże przyjemnie było sobie przypomnieć!

A teraz największe zaskoczenie i jednocześnie czas na… przeprosiny.
Zaręczam – szczere. Kiedy wspominałem wcześniejszy występ, trochę po macoszemu potraktowałem damską część składu. Już nie będę – obiecuję. Klawisze w hammondowo-manzarkowskim rejestrze przebijały się tego wieczoru bez kłopotu, a dyskretny uśmiech Oli był miłym akcentem.

Podobnie Mewa – ta trochę nieokiełznana choreografia w połączeniu z rewelacyjną dyspozycją wokalną, wbiła mnie w fotel. Sama twierdziła, że to kwestia lepszego ustawienia głosu – ja pozostanę przy swoim i powiem, że z czasem śpiewa coraz lepiej.

No i kto mógł zostać na koniec?

Mimo względnej równowagi sił, wciąż był tym który hipnotyzował mnie najmocniej.
Zanotowałem bardziej selektywne, wyraźne i odrobinę jaśniejsze niż poprzednim razem brzmienie. Solówki były bardziej zwarte, a poziom energii widocznie wzrósł!

Nic więc dziwnego, że wyszedłem przeszczęśliwy i natychmiast zacząłem rozmyślać o tym co będzie jutro…

Raphael Rogiński 08-09-2014 Cicha Kuna, Poznań

A rozmyślałem dlatego, że gdybym miał wskazać najważniejszy koncert w tym miesiącu, to bez wahania mój palec wskazujący powędrował by w kierunku tej, poniekąd minimalistycznej, formy.
Jak się pewnie domyślasz, za sprawą rewelacyjnego majowego występu, o którym pisałem tutaj:
https://wmigthroughthegig.wordpress.com/2014/05/18/smok-w-krainie-ptaka/

Różnic znów cała masa. Po pierwsze gitara była ustawiona bardziej radykalnie. Brzmienie dosłownie przeszywało! Ta agresja w połączeniu z wyraźnym rytmem i lawiną brudnych, poszarpanych akcentów, dawała onieśmielający efekt.

Poza tym, wcześniejszy koncert zabrał mnie w jedną długą podróż i po drodze można się było zgubić, bo było sporo zakrętów. Teraz nie było na to czasu – każdy utwór stanowił odrębny obraz, który szybko znikał i wystarczyła chwila nieuwagi byt go stracić, niestety na zawsze.

A różne rzeczy zobaczyłem – od klaustrofobicznych, dusznych, jakby bezradnych, zamglonych i smutnych odcieni, po refleksyjne i zachwycające pejzaże olbrzymich, dzikich, skalistych terenów. Mimo że było tam bardzo zimno, to widok zapierał dech w piersiach.

Nie ma co ukrywać – ten przepiękny, tak bardzo przypominający dawne instrumenty strunowe, rejestr sprzężony z niesamowitą ekspresją i uczuciem pełnej odrębności tych chwil od reszty obowiązków zawsze działa na mnie bardzo mocno.

Gdy część podstawowa dobiegła końca, nadeszło, natychmiast odczuwalne, rozprężenie – ostatnie dwa utwory, wykonane z nieznaną mi wokalistką przyniosły trochę zabawy i z zadumy, przeszedłem w stan prostego, niemal dziecięcego zadowolenia.

A tak już zupełnie na koniec – przez cały koncert nie dawała mi spokoju jedna myśl – a priori przyjąłem, że to repertuar Coltrane’a, ale nie rozpoznałem… ani jednego utworu.

Gdy porównałem nagrania, różnice tylko się mnożyły. Na szczęście szybko otrzymałem wiadomość, że nie był to John… I tu zmuszony jestem zakończyć, bo nie dane mi było poznać rozwiązania zagadki.

Zresztą – może to i dobrze?

Aura pewnej tajemniczości na pewno tym dźwiękom nie zaszkodzi, a Ciebie zapraszam do słuchania – pierwsze dwa linki to Wovoka, a drugie dwa – Raphael solo:

Dbaj o siebie i do zobaczenia!

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s