Cześć!
Znów trochę mnie nie było i czuję delikatną tremę, niczym muzyk, który po raz pierwszy po dłuższej przerwie wchodzi na scenę – zaskakująco przyjemne uczucie!
Trudno mi też było wybrać koncert na dziś. Niektóre czekają w kolejce już dobrych kilka miesięcy, ale żaden z nich o swoje się szczególnie nie dopomina. Żaden nie jest też na tyle świeży bym czuł jakąś przytłaczającą potrzebę pisania, bo zdążyłem się już nimi wszystkimi nacieszyć.
Rozstrzygnąłem sprawę banalnie, ale myślę, że sprawiedliwie – padło na ten, po którym uśmiech i delikatna ekscytacja utrzymywały się najdłużej.
Gołębiewski/Oleszak/Trzaska 14-09-2014, Dragon Poznań
Niestety, choćbym chciał, inaczej niż w formie porównania nie mogę do tego występu podejść.
Stanowi on dla mnie drugą część opowieści, która swój początek miała tutaj:
https://wmigthroughthegig.wordpress.com/2014/08/16/dekapitacja-smoka/
Wtedy pełen nadspodziewanie mocnych doświadczeń krzyczałem jak neofita o swym odkryciu.
Tym razem, mimo iż podobało mi się jeszcze bardziej, wstrząsu czy radości odkrywania nie uświadczyłem.
Ustąpiła ona miejsce niezwykle przyjemnej i zarazem wciągającej bezczynności. Dla mnie to było samo dobro – silnie oczyszczające i relaksujące doznanie, choć z drugiej strony lubię używać puenty przyjaciela, który stwierdził, że równie dobrze można by do Dragona wrzucić granat i wyszłoby podobnie.
Odnośnie wspomnianych porównań – ekspresja znów nie brała jeńców. Oleszak i Gołębiewski to duet, który za każdym razem udowadnia mi, że słowo granica powinno zostać wykreślone ze słownika.
Druga rzecz to absolutna niepowtarzalność całości – lubię to wrażenie. Świadomość, że coś ma miejsce tylko ten jeden jedyny raz w całej historii świata, a potem gaśnie niczym ognisko i koniec.
Jeśli zaś chodzi o różnice – Mikołaj wprowadził w tę ciemność sporo jasnych odcieni i dodał pierwiastka czarodziejskości. Na tle rozszarpywanych brutalnie krańców konwencji hipnotyzował, spokojnie prowadził przez ten ciemny las różnymi drogami, niekiedy nawet pozwalając się nad nim na chwilę wznieść na zaklętym, latającym dywanie.
I znów, gdy minął trzeci kwadrans wszystko nagle się skończyło – o tak jak teraz.