Cześć!
Tym razem, kiedy powoli próbowałem dojść do siebie po tym wszystkim co się wydarzyło, najnormalniej w świecie nie potrafiłem uwierzyć, że dane mi jest wciąż w takich cudach uczestniczyć. No bo niby czym sobie zasłużyłem?
Zresztą sam fakt, że do teraz ten występ we mnie pracuje jest nader wymowny. Pewnie dziwisz się, że opowiadam Ci to wszystko drugi raz, ale nie ma rady – od pierwszej chwili kiedy zabrałem głos w tej sprawie zmieniło się bardzo dużo i czas tamtą koślawą próbę poukładania myśli jak najszybciej naprawić!
Gerry Jablonski & The Electric Band 09-11-2014, Alligator Poznań
Do dziś pamiętam co poczułem, gdy tylko stało się pewne, że znów przyjadą. Zwariowałem. Dosłownie – tak jak dziecko, które czeka na przyjazd swojego ulubionego wujka, albo wie, że za chwilę znajdzie się tam gdzie tak bardzo chciało być przez ostatnich kilka miesięcy, wspominając sielskie chwile całkowitego zapomnienia o wszystkim co go trapi.
W następstwie tego uczucia trąbiłem o ich koncercie gdzie się dało i nie odpuściłem nawet pielęgniarkom w szpitalu gdy moja żona zaczęła rodzić!
Zatem, kiedy dotarłem ostatecznie na miejsce i usłyszałem pierwsze dźwięki z próby, natychmiast było jasne, że wreszcie wróciłem do domu. Podróże są przyjemne i bywają niekiedy bardziej poruszające niż pobyt na miejscu, ale dobrze jest wreszcie pojawić się u siebie.
Wystarczyło tylko, że zaczęli grać – od tego momentu funkcjonowałem w absolutnym, wszechogarniającym, wyzwalającym i życiodajnym amoku, który z każdą chwilą atakował erupcją energii, która niczym Sherman miażdżyła wszystko na swojej drodze, absolutnie wszystko.
To wrażenie, potęgowało u mnie dodatkowo bogactwo nowości i różnic w porównaniu z poprzednimi występami – nigdy wcześniej całość nie zmierzała tak wyraźnie i konsekwentnie w jasno wytyczonym kierunku.
Poza tym – nowy materiał ŁAMAŁ KOŚCI. Podobały mi się WSZYSTKIE nowe utwory, a było ich niemało.
Muzycznie zachwycili mnie przede wszystkim Gerry i Grigor – pierwszy niemal wzniecił pożar na swoim instrumencie, a drugi – poruszając się w wielu stylistykach (od bluesa przez funk i hard rock) – brzmiał dokładnie tak jak wyobrażam sobie idealne ustawienie basu: konkretnie i wyraziście, a jednocześnie ciepło.
Nowy perkusista nie miał łatwego zadania – Dave był przecież rewelacyjnym showmanem, grającym bardzo równo, gęsto i efektownie. Bałem się, że taka zmiana może zachwiać tą bezlitosną machiną. Nic z tego – wyszli z tej próby mocniejsi niż kiedykolwiek, a Lewis, mimo że gra zupełnie inaczej, wpasował się doskonale!
Jedynym poszkodowanym był Piotr – harmonijka nieraz znikała w gąszczu tych batalistycznych dźwięków i część jego partii musiałem sobie dopowiedzieć. Z drugiej strony – gdy się jednak wyłaniała, grając wspólnie z gitarą, byłem zachwycony i ekstatycznie uśmiechnięty.
Napiszę wprost – współdziałanie harmonijki z gitarą uważam za największy wkład tego zespołu w świat muzyki. To element tak mocny i charakterystyczny jak tandem Iommi & Butler w Black Sabbath!
No i tak to trwało ponad dwie godziny. Gdy Panowie zeszli ze sceny byli cali mokrzy, widocznie zmęczeni i bezlitośnie zużyci, tak jakby od tego występu zależało dużo więcej niż samopoczucie kilkudziesięciu osób.
Problem był tylko jeden – mury Alligatora nie pozwoliły ustawić dźwięku na poziomie, z którego byłbym zadowolony, przez co część tej pięknej bitwy została stracona. Inna rzecz to mój stan tego dnia – tak naprawdę ten koncert rozpoczął, powolną rekonwalescencję po dłuższym spadku formy i dopiero dziś zrozumiałem jak wiele tamtego wieczoru dostałem.
Dlatego szczerze żałuję, że nie udało się tego wszystkiego zrealizować w Blue Note, choć przychodzi mi przy tej okazji do głowy cytat z Cesarskiego Pokera:
Panowie, kochani panowie, proszę mnie nie rozśmieszać! Bonaparte popełnił w roku 1812 wiele błędów, ale dopóki ten człowiek dysponował wojskiem, nie mógł przegrać z nikim innym jak tylko z pechem i klimatem (jak wówczas) lub z pechem i zdradą (jak pod Waterloo).
I z tym zespołem jest tak samo. Nawet jeśli przez gorsze nagłośnienie ponieśli pewne straty, to tak długo jak będą mieli do dyspozycji instrumenty i scenę – będą niepokonani.
Oto dowód:
Cześć!