SMOK O WŁOS OD POCIĄGU

Cześć!

Ostatnim razem zacząłem od wyłożenia Ci mojego, pogardliwego, stosunku do festiwali. Na fali tych słów, zastanawiałem się czy istnieje szansa by wydarzenia o bliźniaczym charakterze uwolnić od wymienionych wówczas wad przynajmniej na tyle, bym mógł napisać, że słuchałem muzyki we właściwych – komfortowych – warunkach. Okazja do udzielenia sobie, chyba ostatecznej, odpowiedzi na tak postawione pytanie nadarzyła się natychmiast!

Jazz Ring 12-09-2015 Dragon, Poznań

Otóż, moim zdaniem, NIE.

Choć było blisko – zamknięta, klubowa, przestrzeń, świetni muzycy, a także z grubsza przestrzegane godziny rozpoczęcia kolejnych występów. Co by nie mówić – ewenement na światową skalę!

A jednak wciąż przeszkadzała mi duszna, przytłaczająca i zwyczajnie nieprzyjemna atmosfera tłoku, ciasnoty i walki o dobre miejsce. Z czasem wzrastało również silne przekonanie, że gdyby bilet kosztował choćby złotówkę, udałoby się tej jarmarcznej aury uniknąć.

Nie mniej – chylę czoła przed organizatorami, którzy postanowili tę muzykę zaprezentować szerszej publiczności. To wielka rzecz, warta, uważam, najwyższej pochwały!

Czas przejść do meritum!

Pilokatabaza (Hubert Zemler / Paweł Szpura) 12-09-2015 Dragon, Poznań

Potiosekcja… (…) Jak pan wie, to sztuka krojenia rosołu. (…) Potiosekcja to nie dział, ale temat jak awunkulogratulacje mechaniczne oraz pilokatabaza, które mają wszak swoje miejsca w dziale tetrapiloktomii.

– Co to jest tetraio… – wyrwałem się z pytaniem. 
– To sztuka dzielenia włosa na czworo. Ten dział zawiera naukę zbędnych technik, na przykład awunkulogratulacja mechaniczna zajmuje się budowaniem maszyn do kłaniania się cioci.

Nie jesteśmy pewni, czy należy zostawić w tym dziale pilokatabazę, czyli sztukę unikania o włos, która nie wydaje się wcale umiejętnością zbędną. Czyż nie mam racji?

Wahadło Foucaulta (Umberto Eco)

Przytoczony powyżej fragment podoba mi się tak bardzo, że miałem pokusę by ogrodzić go ciszą i przejść do kolejnego koncertu. Byłoby to jednak pójście na łatwiznę. Nie godzi się sięgać po tak haniebne rozwiązanie tym bardziej, że duet perkusyjny to niezwykle śmiałe i rzadkie posunięcie.

Przy pierwszych dźwiękach byłem trochę zdezorientowany, ale wystarczyła dosłownie chwila – szybko przywykłem do prezentowanego zestawu brzmień. Może nawet podświadomie marzyłem o takim ułożeniu? Perkusja to przecież mój ukochany instrument.

Całość została efektownie przemyślana. Nazwałbym ten zabieg kooperatywnym zderzeniem przeciwieństw. W większości stałe, zrównoważone i osadzające – działające niczym bierzmo – struktury Huberta utworzyły podstawę, na której Paweł nieraz wzbudzał wiejącą hardo i zaciekle wichurę porywczych i impulsywnych, napływających z dziesiątek kierunków, uderzeń.

Zaskakiwał również falujący harmonijnie balans emocjonalny tej ożywionej konstrukcji. Po narastających ekspansywnie, gęstych i straceńczych zatrzęsieniach, przychodził czas na spokój i wszechstronną paletę arcyciekawych subtelności, stanowiących, po pewnym czasie, punkt wyjścia dla kolejnej kulminacji.

Co ważne – te milczące momenty wcale do słabszych nie należały. Zmieniała się dynamika, ale napięcie i emocje nie opadały.

Utkwiły mi też w pamięci dwa konkretne akcenty – ciepłe, delikatne, wręcz wesołe brzmienie balafonu, przy którym słyszane przeze mnie wcześniej wibrafony rysują się niczym skute lodem i wściekły ostrzał jakiemu poddane zostały talerze.

Wyjątkowo mocne trzy kwadranse!

Raphael Rogiński solo 12-09-2015 Dragon, Poznań

Słowo, które przypuszczalnie najtrafniej określa moje odczucia względem występu Raphaela to dychotomia. W ciągu zaledwie 80 minut przeżyłem niemal pełne spectrum emocji – od złości, bezsilności i obojętności, po zadumę, radość, urzeczenie i zachwyt. Zachwyt tak silny, głęboki i przeszywający, że straciłem z oczu kontekst otaczającej rzeczywistości.

Złość, bezsilność i obojętność miały swoje główne źródło w problemach z dźwiękiem. Szczególnie w pierwszej części, pokłady brzmieniowego brudu, który zazwyczaj lubię były, jak na moje ucho, zbyt obfite. Selektywność niekiedy była zmuszona znosić brutalny lincz.

Nie jestem też sympatykiem, często używanego przez Raphaela tego wieczoru, efektu Strymon Deco. Uzyskany przy jego pomocy rezultat nazwałbym eksperymentalnie rejestrem gitarowego melotronu. Gdzieś w gąszczu nowopowstałych barw, zaczęły schodzić na dalszy plan naturalność, ciepło, szlachetność, iskrzenie i swarliwość instrumentu.

Na szczęście na tym koniec utyskiwań – nie brakowało krajobrazów wprost rajskich. Dźwięków wdzierających się w najgłębsze zakamarki wyobrażeń. Odcieni zabierających wzrok przed samotne, wolne, puste, potężne góry i do dawno opuszczonych, skalnych pieczar. Mimo to, wewnętrznym rdzeniem repertuaru wydał mi się kryty przed światem i na swój sposób spokojny smutek.

Wszystko co napisałem powyżej dotyczy części podstawowej. Bis stanowił osobną opowieść. Długa, pełna nasycenia, przeciągła i bezkresna, grana smyczkiem, kompozycja zabrała mnie z Dragona do jednej z czarnych dziur. Przykro mi, ale o tym, co tam zobaczyłem nie mogę Ci napisać.

A o czym nie można mówić o tym trzeba milczeć.*

 

 

 

*Ludwig Wittgenstein

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s