POCAŁOWAŁ ALIGATORA

Cześć!

Gdy, na jakieś 2 tygodnie przed koncertem, dotarły do mnie pierwsze wieści o jego wizycie w Poznaniu, nie miałem pojęcia kim jest. Uzyskałem szybko dwie informacje – jest gitarzystą i jest czarny. Wystarczyło.

LeBurn Maddox 02-03-2016, Alligator Poznań

Po minucie wszystko było jasne – to jeden z nich. Muzyk obdarzony
zniewalającą i dla białych (w 99,9% przypadków) niedostępną, umiejętnością naturalnego groovienia.

Niezależnie od okoliczności i dominującej w danej chwili treści muzycznej, zarówno riffy jak i solówki odbywały się w jego rękach tak naturalnie, jak naturalny przy silnym wietrze jest szum morza. Po prostu miał TO.

Poruszał się też w repertuarze, który sprzyjał eksponowaniu tego feelingu. Dominował – paradoksalnie spójny – tygiel funku, soulu bluesa.

Choć kompozycje same w sobie niespecjalnie do mnie trafiły, to gitarowo grane były z taką swadą, że szybko o tym zapominałem. Co ciekawe, spójność dotyczyła zarówno własnych kompozycji, jak i garstki coverów, które nie pozostawiały wrażenia „ciała obcego” w secie.

Gorzej z sekcją – LeBurn wystąpił z dwójką sprawnych technicznie zawodników, którzy na moje ucho… zupełnie do niego nie pasowali. Grali owszem równo i osadzali te odjazdy w pewnych masywnych ramach, ale byli w tym ociężali i dość toporni, co poważnie odcisnęło się na moim odbiorze całości.

Nie mogę też nie wspomnieć o osobowości i konferansjerce Maddoxa. Przyznam szczerze – niewielu osobom na ziemi uprawianie podobnego kuglarstwa byłbym gotów wybaczyć.

Wykrzykiwana co jakiś czas sekwencja If you want another song say yeah! If you want another song say hellyeah! If you want another song say fuckyeah! A także, wpleciony w jedną z solówek, motyw z… Flinstonów oraz wszechobecny żartobliwy i trochę niepoważny nastrój koncertu to elementy, których zwykle nie znoszę.

A u LeBurna to jakoś (o dziwo!) nie raziło, a czasem nawet mogło się podobać. Od momentu gdy zamieniliśmy kilka słów po próbie, aż do finałowego pożegnania buchała od niego radość, spontaniczność, życzliwość i taka forma kontaktu z publicznością okazała się spójnym dopełnieniem jego postawy.

Została kwestia nagłośnienia – w pierwszym secie brakowało nieco pazura, ale akustyk stanął na wysokości zadania i przez kolejne 2/3 wieczoru nie miałem najmniejszych uwag. No właśnie – 3 sety, czyli nie licząc przerw, ponad 2 godziny solidnego grania, a to jest zawsze w cenie.

Następnym razem też wpadnę, a i Tobie polecam!

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s