Cześć!
Nie miałem pojęcia, co zagrają, ale zupełnie nie czułem potrzeby by tę wiedzę pozyskać – wystarczyło kilka znajomych nazwisk.
Purusha (Traczyk/Szpura/Postaremczak) 11-03-2016, Dragon Poznańń
Zaczęli bardzo wyraziście, natychmiast rzucając na stół jeden ze swych największych atutów – bezbłędnie łączyli przeogromne pokłady energii z przystępnym i przyjaznym feelingiem. Chwilami dźwięk dosłownie uśmiechał się do słuchacza, a jednocześnie nie było miejsca na żarty.
Co jeszcze ciekawsze, nie było też ani chwili zgrzytu – wszystko przenikało się nad wyraz naturalnie. Symbiozą bezlitośnie traktowanych bębnów, żyłowanego saksofonu i grającego… zupełnie wyluzowany, rock ‚n’ rollowy motyw kontrabasu, byłem wprost zauroczony!
A to dopiero początek zaskoczeń – emocjonalnie koncert został świetnie poprowadzony. Początek i koniec części podstawowej stanowiły dwa, nieco bardziej skondensowane utwory, a pomiędzy nimi, sporo spokoju i przestrzeni, choć nie miało to nic wspólnego z klasycznym ułożeniem szybko/wolno.
Jedna z dłuższych, nieco wolniejszych kompozycji na moment uśpiła moją czujność i po minucie zorientowałem się, że ta, tylko pozornie jednorodna, muzyczna materia już zdążyła się poważnie zmienić – tak jakby rzeka płynęła wciąż w tym samym, spokojnym tempie, ale co chwilę zmieniając kierunek.
Najciekawsze jednak okazywały się następujące po wspomnianych wyciszeniach kulminacje, które nadawały głębszy sens spokojniejszym fragmentom, tak jak pojedynczym puzzlom sens nadaje złożona całość, a wrażenie po dołożeniu tego ostatniego elementu jest silniejsze niż podpowiada to jeszcze sekundę wcześniej umysł.
Niby oczywista sprawa, ale… te otwarte formy wcale nie prowadziły jednoznacznie do kolejnych wzburzeń. Nie miało się na bieżąco przekonania, że czekamy na nadchodzące apogeum, a i tak w finale emocje wzrastały poważnie, co dało się wyczuć w reakcjach publiczności.
I teraz najtrudniejszy dla mnie do opisania moment – pierwszy raz zetknąłem się z podobnym zjawiskiem na wrześniowym koncercie Panów Wróbla, Licaka i Grzesiuka.
Chodzi o analogiczny proces jak ten, w którego opisie posłużyłem się przykładem puzzli, tylko nie tyle dotyczący muzyki sensu stricto co… brzmienia. Chwile pełnego zjednoczenia poszczególnych barw, które następując po sobie w takiej a nie innej kolejności, wywołują totalny wstrząs – dokonał tego kilkakrotnie Paweł Szpura, raz czy dwa udała się ta sztuka również całej trójce.
Jeśli już przy muzykach jesteśmy – nie potrafię tu napisać nawet 1 krytycznego słowa. Kontrabas, którego jak już niedawno wspominałem, raczej nie lubię, podobał mi się nieprzeciętnie! Traktowany palcami wciąż miał ten szczególny, ożywiający drive, a brany smyczkiem wydawał z siebie całą paletę wyższych, niekiedy przejmujących fraz.
Podobnie saksofon – przytrzymane dłużej, wysokie rejestry brzmiały diabelnie absorbująco, a w dosłownie każdej sekundzie dało się wyczuć 100% indywidualną i nietypową artykulację, którą podbijało charakterystyczne brzmienie instrumentu.
No i perkusja – powiedziałem to po koncercie Pawłowi Szpurze i podtrzymuję – każdy kolejny jego występ uważam za lepszy, a teraz po kilku dniach przemyśleń mogę jeszcze coś dodać – nigdy wcześniej nie słyszałem czegoś podobnego.
Gdy w jednym z najbardziej energicznych momentów wieczoru zamknąłem oczy to miałem wrażenie obcowania z ekspresją w czystej postaci – totalny, natchniony atak.
Gdy je otworzyłem okazało się, że graniu tych wszystkich – wydawało mi się, niezwykle forsownych partii – towarzyszy, spokój, opanowanie i… łatwość. Po prostu grał – nic więcej.
Uzyskiwał też, nie raz, ogromną amplitudę w zakresie intensywności – nawet w tych gęstych zawirowaniach znalazł przestrzeń by czasem uderzyć z taką siłą, że charakter muzyki już na stałe się zmieniał.
Kiedy zeszli ze sceny myślałem, że wszystko zostało wyartykułowane. Zagrają jeszcze coś i do domu. Jakże się myliłem – zagrali powolną, zupełnie istotowo odmienną od wcześniejszych numerów, wręcz bezkresną formę.
Nagle każdy z instrumentów zabrzmiał tak przestrzennie i szeroko jak to tylko możliwe – dźwięk rozpływał się w powietrzu, tworząc coś na kształt nieograniczonego krajobrazu, czym podnieśli całość do poziomu, na określenie którego nie znajduję właściwych słów.
Jeden komentarz Dodaj własny