ROZPĘD MÓZGU

Cześć!

Niejednokrotnie już pisałem o swoim pogardliwym stosunku do festiwali, a mimo to przynajmniej raz do roku lgnę do nich niczym ćma do ognia, wciąż przypominając sobie dlaczego stałem się przez lata ich – tak zagorzałym – przeciwnikiem. Tym razem, po części, też sobie to wszystko przypomniałem, a jednocześnie odetchnąłem z ulgą, bo dobre strony tego wydarzenia nie sposób zignorować.

Mózg Festival 15/16/17-09-2016, Bydgoszcz

Pierwszy dzień rozpoczął solowy występ, odbywający się w zaskakująco surowej formie i ascetycznych warunkach – Peter Jacquemyn zaprezentował muzykę w sali bez nagłośnienia, zajmując zwyczajnie niewielką część dostępnej przestrzeni i grając… zaledwie kwadrans. Odebrałem to jako pusty, pozbawiony jakiejkolwiek plastyczności i treści, bardziej performatywny niż muzyczny akt agresji wymierzony w instrument. I owszem – zakres wydobywanych rejestrów, zaangażowanie i biegłość wykonawcza zwracały uwagę, ale nic wartościowego z nich nie wynikało, a cykliczne przełamywanie partii instrumentalnych gardłowymi wtrętami tylko podkreślało groteskowy wymiar koncertu.

Eric Chenaux zadziałał, wobec powyższego, niczym skuteczny lek na silny ból głowy. To co pokazał leży jak najdalej od jednoznaczności, a wręcz opiera się o (zdumiewająco spójną) dwudzielność. Konsekwentnie, na wiele sposobów i przy użyciu bogatej palety barw, wykonawca realizował koncepcję przetrącania kręgosłupa piosence – odbywała się frapująca wymiana kojących, czystych, najczęściej dość wysokich partii wokalnych i połamanej, dość dzikiej, nieprzystępnej gitary, a wszystko podane z ujmującym spokojem i – co tu kryć – klasą, którą podkreślały stosowane efekty, np. pływający dźwięk (połączenie kaczki i wajchy) oraz filtr starego radia (współgrającego harmonijnie z naturalnym i nieco archaicznym charakterem – najpewniej wiekowego – Gibsona). Doskonałe nagłośnienie, z mojej perspektywy, umożliwiało właściwy – pełny – odbiór koncertu.

Przygodą z LAM: Wacław Zimpel / Krzysztof Dys / Hubert Zemler zakończyłem czwartkowe obcowanie z muzyką (bez żalu odpuszczając Xenony) i był to uważam świetny finał, co cieszy tym bardziej, że ostatnio obrana przez Wacława Zimpla droga niespecjalnie trafiła mi do przekonania, a i do zwolenników gry Huberta Zemlera trudno mnie zaliczyć. Czujne, inteligentne i pewne budowanie dramaturgii, któremu wszystkie partie były bezwzględnie podporządkowane, okazało się ogromną wartością tego występu. Powolne wprowadzanie kolejnych instrumentów i delikatne zagęszczanie atmosfery dało intrygujący efekt – przy utrzymanym spokoju, niespiesznie narodził się wyczuwalny i wciągający, acz przystępny i wyważony, trans. Powstał emocjonalny skarb tworzący pomost dla długiego, pozornie pasywnego i aluzyjnego zwolnienia, przeistaczającego się później w mocniejszą, ekspresyjną formę zakończoną… motywem rozpoczynającym koncert. Trzy zagrane bez przerw, zasadniczo bezbłędne, kilkunastominutowe kompozycje. Na plus zaliczam również subtelne wykorzystanie elektroniki. Uwagę mam jedną – pasma basowe oraz tomy i centrala brzmiały źle, wprowadzając przygniatający i zawłaszczający zbyt wiele szczegółów brud – na szczęście nie zdarzało się to nazbyt często, dlatego dobre wrażenie pozostało do końca.

Relacje z kolejnych dni niebawem…

Jeden komentarz Dodaj własny

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s