Gdy 3 lata temu widziałem ich po raz ostatni, dominowało ścisłe, cierpliwe i konsekwentne realizowanie pewnej intelektualnej wizji. I choć całość cechowały ogromne pokłady muzykalności, a dramaturgicznie i dynamicznie koncert przebiegał bez zarzutu, to ta wewnętrzna definitywność miała w sobie coś z chłodu. Od tamtego czasu… wszystko się zmieniło.
Orange Trane / 27.01.2017 / Blue Note, Poznań
W moim odczuciu Orange Trane przeszedł ważną drogę od projektu do zespołu, w którym eksponowanie indywidualności poszczególnych instrumentalistów stało się nowym sposobem dla osiągnięcia czegoś na kształt muzycznej jednomyślności, uzyskanej poprzez otwartą, szczerą i żywą komunikację, wyzwalającą – wyczuwalny niezależnie od charakteru granej muzyki – niemal biologiczny i wyrywający wykonawców ze szponów autokreacji, puls.
Po prostu grali siebie, a poszczególne różnice w podejściu do prowadzenia dźwięku były więcej niż fascynujące. Dominik Bukowski (na wibrafonie) w każdej, nawet opierającej się głównie na szybkości, partii solowej, utrzymywał podstawowy drive granej kompozycji, nie ocierając się ani na chwilę o schematyczność czy przwidywalność, a absolutną łączność z budowaną muzyką podkreślała również mowa ciała, której rytm poniekąd zapowiadał charakter kolejnych uderzeń – wszystkie zagrane struktury stanowiły bezpośrednią kontynuację odbieranych wibracji.
Na kontrabasie Piotra Lemańczyka górę brały przede wszystkim spontaniczne zwroty akcji, szlachetna brzmieniowa szorstkość i wysoki poziom ekspresji, stojący naprzeciw pewnej sesyjnej sterylności i dokładności przeważającej w poprzednich latach, a Tomkowi Łosowskiemu niejednokrotnie zdarzyło się skręcić w rejony – swoiście natchnionej i stylowej – gęstej brutalności. Ta bezpardonowa odwaga w łamaniu jazzowego paradygmatu perkusyjnego niosła za sobą silny przekaz, który w połączeniu z oszczędnymi, delikatnymi i wyważonymi akcentami w innych częściach koncertu tworzył witalny i wszechstronny krajobraz.
Powstała wykonawcza, emocjonalna i intelektualna jedność, do której Jakub Skowroński dodał bardzo ludzki, ciepły i potrzebny rys. Mimo że nie nawiązał on z resztą składu rónoprawnego dialogu, a jego grze brakowało tak symptomatycznej dla tego koncertu swobody, pewności i integralności to jego saksofon wpasował się właściwie.
Ostatecznie nie mogłem uwolnić się od myśli, że panowie zwyczajnie nie mogą przestać grać… i ta refleksja powodowała stan dalece wykraczający poza ramy zwyczajowej przyjemności.
Fotografia: Maks Krybus
Jeden komentarz Dodaj własny