To wydarzenie wciąż o sobie przypomina, ale umyślna próba powrotu do tych wspomnień sprawia, że tracę grunt. W trakcie i po koncercie było podobnie. Nie umiałem wyjść na zewnątrz. Tak naprawdę – do dziś nie potrafię.
Paweł Szamburski / 30.05.2017 / Chłodna 25, Warszawa
Z odbiorem tej muzyki wiązała się – uwalniająca i przekraczająca pewne granice – trudność. Ufne słuchanie skutkowało przyjęciem ogromnej dawki nieubłaganego, tnącego i dotykającego ataku, wspartego czymś na kształt duchowej podróży oraz wyświetlającymi się niespiesznie, ułamkowo i z daleka, widokami.
Równomiernie bolesne i kojące doświadczenie, choć nie od początku – pierwsze dźwięki jasno i wprost tętniły życiem, a z rzucanych swobodnie i wielostronnie, rozpalających powietrze akcentów, wyłaniał się przede wszystkim wyraźny, pewnie i konsekwentnie realizowany (oparty w znacznej mierze o szybkość) pomysł.
Kolejne kroki przyniosły, pozostawiające trwały ślad, pęknięcie. Niemal każdy moment wzbudzał szczegółowy i w swej dosadności niemal krzyczący portret stanów wewnętrznych. Kolorem granych fraz była nocna czerń, której rozległość – poprzez wypuszczane bez uprzedzenia, wzmacniające trans i konkretyzujące fabułę loopy – bywała okresowo ograniczana.
Intensywność niektórych partii impulsywnie stymulował i zagęszczał masywny efekt basowy, a część z nich podlegała gwałtownym i agresywnym zakrzywieniom. Chwile – ratującego przed afektywną implozją – wyciszenia, przyniósł Kujawiaczek i fragment z Ceratitis Capitata. Jeszcze przez jakiś czas nie mogłem się ruszyć ani nic powiedzieć.
Jeden komentarz Dodaj własny