RYCHLIWY KNIAŹ (relacja z koncertu Waldemara Rychłego z zespołem)

nawordpressa1.pngnawordpress2.png

final.jpg

Mała miejscowość, do której dojechać – inaczej niż samochodem – trudno. Scena niewielka i ustawiona na uboczu, namiot akustyków na oko nie wzbudzający za grosz zaufania, publiczności garstka… a koncert taki, że zacząłem o nim pisać od razu po powrocie do domu, bo zwyczajnie nie mogłem zasnąć.

Waldemar Rychły z zespołem / 19.08.2017 / Gród w Grzybowie
(IV Grzybowski Turniej Wojów)

Przyznaję – bałem się o dźwięk z frontów, dlatego podczas próby przestało mnie interesować czy osoby siedzące za mną będą cokolwiek widziały, albo czy poważnie nie utrudnię pracy fotoreporterom. Podszedłem tak blisko, że – prawie – stanąłem na scenie i z tej perspektywy wszystko brzmiało cudownie. Całkowicie akustyczny kształt występu (nie użyto ani jednego wzmacniacza) miał znaczenie – uzyskiwane barwy tętniły soczystością i naturalnością.

Nośne i zróżnicowane motywy – od dworskich, przez lekkie i skoczne, po quasi mantrowe – służyły (w większości) niczym trampolina: stanowiły podstawę i wdzięczny punkt wyjścia do odważnych odbić w kierunku nowego, idącego w stronę transu i intensywności, repertuaru.

Muzycy zwracali na siebie uwagę zarówno jako zespół, jak i pojedynczo – przy czynnej międzymuzycznej komunikacji, skutkującej aktywną wymianą ekspresji, ich indywidualność i osobowość wprost odciskała się na muzyce. Dobrze obrazowały to chwile, gdy temat prowadzony np. przez flet został później powtórzony na wiolonczeli – forma bliźniacza, ale jej wydźwięk już zupełnie inny. Kiedy wszyscy grali tę samą frazę, można było precyzyjnie usłyszeć każdą ze ścieżek, czując przy tym wspólnotę brzmienia.

Waldemar Rychły dosłownie wchodził w instrument: silnie skupiony i zatraceńczo zaangażowany, ekspansywnie wzmagał kolejne porywy, a dosadnymi akcentami (dzwonki), dzielił przebieg kompozycji na przyszłe i minione wątki. Krzysztofowi Kubasikowi dźwięki wychodziły spod palców tak, jak spod pędzla wychodzi kreska malowana płynnym i pewnym pociągnięciem. Było w nich tyle samo spokoju i kunsztu, co zdecydowania i charakteru. Nieważne, czy ledwo dotykał palcami strun, czy bezwzględnym ruchem sięgał nocnych przeciągów. Joanna Zielecka owocnie przeplatała jaskrawe i niepowściągliwie migoczące iskrzenia z umiarem i dokładnością, ale nawet w szczelnie domkniętych strukturach dawał o sobie znać rys autentycznej, jakby zawsze gotowej na zrywne złamanie obranego kursu, śmiałości.

Całość to – uważam – czysty przykład rzeczywistej i prawdziwej żywości muzycznej, a także jeden z najważniejszych koncertów roku (i nie tylko). Odrobinę bardziej niż zwykle cieszą mnie też nagrania – zaskakująco dużo z tej wyjątkowości, udało się uchwycić.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s