NUCĄC NA PARTERZE (relacja z koncertu Mitch & Mitch)

ugamicz.jpg

Wcześniej z tym materiałem widziałem ich w plenerowych okolicznościach. Pierwszy z tych koncertów uważam za świetny, drugi… nie wiem. Nagłośnienie pozostawiało wówczas wiele do życzenia, więc nawet nie dosłuchałem do końca. Później występowali w pobliżu w malutkim klubie, ale zbyt długo zwlekałem z decyzją i ostatecznie nie poszedłem. Szybko nadeszła kolejna okazja.

Mitch & Mitch / 18.03.2018 / Scena na Piętrze, Poznań

Scena na Piętrze bywa pod względem akustycznym nieznośna, więc cieszę się, że mogłem swobodnie chodzić po sali podczas próby, szukając sobie miejsca. Różnice występowały dosłownie co dwa metry (!), ale gdy już namierzyłem optymalną pozycję byłem bardzo zadowolony.

Od samego początku dźwięk był zwarty, selektywny, wielobarwny i miał charakter. Wszystkie instrumenty pozostawały czytelne, co umożliwiało płynne i naturalne wymiany. Imponujący kontrast budowały nagłe i zdecydowane wejścia puzonu Darka Sprawki. W pewnym momencie Macio zachęcił publikę do wstania z miejsc – co do zasady – słusznie. Większość zdecydowanie miała na to ochotę. Dla mnie oznaczało to – znów – szukanie właściwej lokalizacji, bo dźwięk się, wraz a tą roszadą, nieco przeobraził, ale udało się.

W odbiorze poważnie przeszkadzał mi obraz. Na scenie działo się bardzo wiele i ten widok, choć fajny, zabierał zbyt dużo. Przez większość czasu miałem zamknięte oczy i wtedy naprawdę usłyszałem muzykę i to taką, która mnie w najmniejszym stopniu nie bawi. Gdybym miał ją wyrazić jednym słowem, powiedziałbym, że jest śmiała. Energia bywa rozrzucana trochę w przód, trochę na boki. Czuć silny i sprawny organizm, który gdy dramaturgia siądzie, umie się dźwignąć i iść dalej. 

Duszą i rdzeniem składu jest, myślę, bas. Gry Macia nie potrafię nazwać prostą, choć nie ma ona też nic wspólnego z ekwilibrystyką. Nie jest jej ani za dużo, ani za mało, nie dominuje, ale jest obecna i wyrazista. Podobnie z brzmieniem instrumentu – wciąż konkretne i nośne, a balans między wnikającą w fakturę, rozpuszczoną barwą, a punktową autonomią, olśniewający. Gitara Bartka Tycińskiego osadza, stawia jakąś granicę i stanowi coś w rodzaju stałej podpory, od której reszta może się odbić, z czego korzysta choćby Miłosz Pękala, wyciskając z wibrafonu maksimum dźwięczności i ekspansywności w stosownej chwili. 

Wszystkie zwroty formalne czy amplitudy dynamiczne, miały w sobie sporo impertynencji, a przenikał je pewny, określony i ekstrawertyczny tembr, który wydaje mi się sercem i wielką siłą grupy, jednak może stać się również kłopotem. Przez pierwsze 50 minut byłem przekonany, że wyjdę z koncertu wyłącznie zbudowany, ale nieco później coś pękło. Mimo że muzyka wciąż życiodajnie pulsowała, to emocjonalnie, idący na zewnątrz komunikat, odebrałem jako jednostajny, co z czasem przestało działać i rezonować. Zmiana przyszła wraz z bisami, ale uważam, że czas by w 100% spełniły one swoją rolę, minął. Gdyby całość zamknąć w 60 minutach, miałbym może (z radości) małe kłopoty z zaśnięciem, a tak nadal nucę sobie spokojnie wiadome melodie, co też jest przecież summa summarum wielce okej.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s