PSI DZIÓB (relacje z koncertów Raphaela Rogińskiego)

nawordpressa1.pngnawordpress2.png 

dsc_0003.jpg

Trwająca w tym miejscu nieubłaganie – prawie dwa miesiące – cisza, była potworna. Absolutnie nie potrafiłem sobie z nią poradzić, a wraz z jej nadejściem opuściła mnie również… może nie łatwość – bo pisanie to od zawsze walka lub co najmniej szamotanina – ale poczucie, że dokądś z kolejnymi zdaniami dotrę. 

To zresztą ciekawe, że szansa powrotu do pisania przychodzi teraz. Jego wcześniejszy występ pozostał jedynym z mojej zeszłorocznej czołówki, o którym do dziś nie wspomniałem. Może więc zanim przejdę do części warszawskiej, poświęcę mu kilka słów.

Raphael Rogiński / 04.08.2017 / OFF Festival, Katowice

Gdy ludzie się rozeszli, chciałem natychmiast jechać do domu. Tak po prostu. Mimo że to pierwsze dźwięki jakie usłyszałem na festiwalu i całość trwała może 35-40 minut, czułem, że tak naprawdę nic się już nie wydarzy.

Sama muzyka była zuchwale ekspresywna, a kompozycje żyły zazwyczaj dzięki gwałtownym i kontrastującym zderzeniom dynamiki oraz skrajnym wymianom barw. Na osiągane w ten sposób amplitudy, za każdym razem, reagowałem bardzo silnie. W pierwszym fragmencie, rdzeń – uzyskany ruchem 2 lub 3 szkicowanych harmonijnie narracyjnych melodii – najeżdżały regularnie, ostre i precyzyjne – chłoszczące – akcenty.

Nieco później, konsekwentna praca z natężeniem i wprowadzane cierpliwie zmiany tempa, wzbudziły trans zmierzający w nowym kierunku. Następnie faktura została  rozrzedzona i liczyła się – w głównej mierze – przestrzeń, tworząca podstawę dla ładnych, kołyszących i niemal bajkowych fraz, w kolejnym kroku przykrytych niskim, drżącym i wybrzmiewającym rejestrem, przeistoczonym ostatecznie w sugestywną – jakby trójwymiarową – ciemność.

Udział tej quasi trójwymiarowości w budowaniu dramaturgii pozostawał nie do przecenienia. Używane pewnie i skutecznie efekty czasem wzmacniały (czy umasywniały) całe motywy, niekiedy rozjaśniały i ogrzewały selektywną i zdecydowaną – swoiście osobną – artykulację, a raz wzorem klawiszy pedałowych w organach piszczałkowych, wykreowały rozległe, minorowe tło.

Końcowe uderzenie stanęło mi przed oczami – niczym fatamorgana – w arcy figuratywnej formie. Wnet, na pustyni, rozpoczął się – pozbawiony najdrobniejszych nawet śladów fair play – wyścig na wielbłądach. W szaleńczym tempie, wzniecając ogromne masy kurzu, Beduini wykonywali kółko za kółkiem, krzycząc przy tym coraz głośniej. Gdy piasek opadł… zniknęli.

Pewnie najlepiej byłoby tutaj zakończyć, ale nie mogę tego zrobić, ponieważ niedawny koncert w Warszawie rozkwitł dodatkowo, właśnie dzięki opisanym powyżej doświadczeniom. Perspektywa, będąca jak treść tomu pierwszego, pozwalająca na pogłębiony odbiór części drugiej.

Raphael Rogiński / 19.05.2018 / Spatif, Warszawa

Dominował spójny, spokojny i stały przekaz. Bardzo dynamiczny, ale jednocześnie jak najdalszy od usilnej walki napięć, a pewne – wspólne dla każdego z solowych koncertów Raphaela, które słyszałem – ruchy rytualne, rozpoznałem tylko dlatego, że wyjątkowo otworzyłem (na moment) oczy.

Obecność dwóch gitar miała znaczenie. Ogromne. A dialog między nimi zmienił wszystko. Firebird przebijał egzystencjalne szkło klarownym, jasnym i skoncentrowanym światłem. Dotykał nagle i mocno, przez co wydawał się, mimo pewnego chłodu… bliski, aktualny i bezpośredni. Ta drapieżność ciągle prowadziła w głąb. 

ES-330 inaczej. Zmierzając w dal, snuł długie opowieści, z budzącą szacunek, ciepłą i szlachetną mądrością starca. Nie były to jednak bajki ani baśnie i one też coś – od środka – otwierały, tylko delikatniej niż parzący ptasi dziób.

Ostatni utwór wszystkie te ukazane rany wylizał, jak wilgotny i klejący psi język.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s