To chyba moja pierwsza, w tym miejscu, wypowiedź o czymś innym niż muzyka sensu stricto od czasu śmierci Pana Profesora Bogusława Wolniewicza, choć z muzyką, a dokładniej muzykiem, nierozerwalnie związana. Co ciekawe połączona również ze śmiercią i słowami Pana Profesora.
Moje przemyślenia wyrosły na kanwie wydarzeń, które naturalnie nabrały tempa po odejściu Roberta Brylewskiego. Mój do niego stosunek (wyłącznie jako muzyka rzecz jasna) jest od pewnego czasu stały. Uważam go za wybitnie utalentowanego, oryginalnego, wręcz nowatorskiego i ze wszech miar jedynego w swoim rodzaju, aczkolwiek szacunek, którym go darzę i szczere nim zainteresowanie nie do końca przekłada się na słuchanie muzyki, którą tworzył.
Z prostej przyczyny – to w większości rzeczy estetycznie dalekie od moich aktualnych potrzeb i oczekiwań, acz gdyby z tych kompozycji wyabstrahować same partie gitarowe to byłbym nimi zapewne zawsze lub prawie zawsze, żywo zainteresowany…, ale ad rem.
Byłem przekonany, że w audycjach czy innych materiałach mu – po przejściu w sen wieczny – poświęconych, dowiem się czegoś nowego o nim samym. Na pewno poznałem tylko jakiś wycinek z całości, która jak mniemam wciąż się w tej wspomnieniowej materii tworzy, ale z niemałą dozą pewności mogę powiedzieć, że się pomyliłem. I to grubo. Mógłbym jakość tych postów / artykułów / audycji / wypowiedzi etc. podzielić na przynajmniej trzy zbiory i każdemu z nich poświęcić kilka słów, ale napiszę tylko o tym, który mnie – co tu ukrywać – poważnie bulwersuje.
Przejdę teraz do słów Pana Profesora, które najlepiej mówią o tym co mam do przekazania. Powiedział on w wywiadzie rzece, wydanej pod tytułem Zdanie Własne w 2010 roku, tak:
Mam co do Herberta zdanie od dawna wyrobione: to był nadęty pozer. Szerząca się dziś herbertomania dowodzi jedynie, że w Polsce lubią nadętych. To pretensjonalne wierszydło, jakim w dwadzieścia lat po śmierci Elzenberga ufetował go na swoją cześć, jest tutaj dobrym przykładem.
O Herbercie i jego wierszu nie będę dyskutował, bo nie to uważam w tym fragmencie za interesujące. Niezwykłe i bardzo ważne dla mnie są słowa: „ufetował go na SWOJĄ cześć”. Czyli, jak dobrze rozumiem, mówimy o sytuacji w której – w ocenie Pana Profesora – treść wiersza jest tylko pozornie poświęcona zmarłemu, a tak naprawdę służy promowaniu, wywyższaniu, czy jakiemuś dodawaniu splendoru samemu autorowi.
No i właśnie – zdecydowana większość, czy przynajmniej duża część przypomnień związanych z Brylewskim, z którymi się zapoznałem, jest właśnie taka. Postać Bryla stanowi dla tych egotycznych prądów, podstawę wdzięczną niczym trampolina, czego wykwitem są opowieści o tym kim wypowiadający się był dla Bryla, co dla niego zrobił, jak mu pomagał, kiedy z nim pracował, jak go bardzo lubił…, co – chcę podkreślić z całą stanowczością – uważam za proces intelektualnie jałowy i moralnie gnilny. Z tym większą ulgą odebrałem wypowiedzi tej mniejszości, która się go skutecznie wystrzegła.