PRZECIWNA ŚCIEŻKA (relacja z koncertu Doskocz & Lisle)

Moja relacja z Trybuną muzyki spontanicznej jest całkiem zażyła i pełna szacunku, choć też nielicho naznaczona przeciwnościami (czysto zewnętrznymi, które każdy dobrze zna) niepozwalającymi uczestniczyć w wydarzeniach Andrzeja Nowaka et consortes tak często jak bym sobie tego życzył, ale… w sobotę się udało.

Paweł Doskocz & Andrew Lisle / 10.III.2019 / Spontaneous Live Series, Dragon Poznań

Mateusz Pospieszalski powiedział mi: koncerty całkowicie wyimprowizowane są świetne dlatego, że koncepcja polega na bardzo szerokim otwarciu ucha. To właśnie jeden z przykładów na potwierdzenie tych słów – gdziekolwiek nie wyruszali szli razem, a wysoki poziom skupienia grających przeniósł się na odbiorców, co pomagało SŁUCHAĆ.

Długo potrafili utrzymać poczucie tkwienia w niewiadomej. Jednym z przykładów niech będzie moment zejścia do całkowitej ciszy – pozwolili jej panować, ale nie zakończyli nią utworu. Kompozycja trwała dalej, a oni wbili w dostępną przestrzeń bezdźwięk ze znakiem zapytania.

Uzupełniali się nie raz na zasadzie przeciwieństw: Paweł Doskocz położywszy uprzednio na gryfie kamerton, prawą ręką używał linijki zamiast kostki gitarowej, a lewą przesuwał spokojnie smyczek po strunach, uzyskując efekt skazańczego melotronu: ciągły, szeroki i przyciemniony dźwięk, wzbudzany na głębokiej i naznaczonej szorstkością barwie.

Drugi z muzyków odwrotnie – jego traktowanie zestawu przypominało raczej grę na kilku odrębnych instrumentach, z których często wyciągał więcej niż mógłbym sobie w danej chwili wyobrazić. Kwitły owoce surrealistycznego dialogu, tamburyn rzekł: ej, ale ja tak nie potrafię! A Andrew na to, w przeciągu sekundy: niee, tylko ci się tak wydaje zobacz… Z tamburynem postąpił zresztą ostro, a może nawet brutalnie – machając nim chwilę w powietrzu dał mu wielkodusznie odpocząć, po szybkostrzelnej serii istotnie łamiącej dotychczasowe przekonania bębna na swój temat.

Andrew Lisle to perkusista obdarzony par excellence bezwzględną umiejętnością groovienia – choć tomy pozostawały skrajnie selektywne, puls był wciąż z nami. Grał arcyzmiennie, lekko, ale też gęsto i ekspresyjnie igrając regularnie ze skokowymi amplitudami napięć. Co ważne – mimo żonglerki środkami wyrazu nie stawał się cyrkowcem, a gdy przeszedł wyłącznie na hi-hat pomyślałem po kilkudziesięciu sekundach, że mógłby już przy nim zostać.

W kolejnym fragmencie odwrócili role – Andrew chwycił za pałki kotłowe i czujnie, używając talerzy, przejmował wcześniej realizowaną przez gitarę funkcję ciągnącego się w powietrzu rozlegle rejestru, a Paweł narzucał nań pollockowsko, plamy przesterowanego radia – tak dalece posunięta gra na brzmieniach zasługuje na najwyższe uznanie.

Uwagę mam jedną – po trzech kwadransach z małym hakiem opadłem nieco z sił i mój mózg odmówił pracy na wcześniej narzuconych obrotach, a całość trwała jeszcze niecałe 20 minut. Pod koniec odezwały się też, śladowo, symptomy tego co Paweł Szpura, mając na myśli muzykę tworzoną bez planu, kiedyś nazwał „chodzeniem tymi samymi ścieżkami”. To jednak, wobec wszystkiego co napisałem wcześniej, zastrzeżenia mniejszego kalibru.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s