NOTATKI

 

08.08.2017

Po raz pierwszy w historii bloga napiszę nie o muzyce. Na swej prywatnej liście mam dwie osoby do których chciałem napisać list. Jedną z nich był zmarły kilka dni temu profesor Bogusław Wolniewicz (a więc nie zdążyłem). Powód był jeden – to właśnie on w dwóch swych wypowiedziach, wyjaśnił mi część mnie samego i trwale ustawił pewien kurs, którym staram się podążać wraz z każdym wpisem na blogu. Oto cytaty:

– – –

„W Warszawie sprawa mojego przeniesienia napotkała opory – i na wydziale filozoficznym UW, i w Ministerstwie Oświaty i Szkolnictwa Wyższego. (…) Profesor Schaff wszystkie te sprzeciwy i opory pokonał. (…) W ten sposób zostałem w 1963 r. adiunktem w katedrze filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. (…) Widząc jaką sobie ze mną zadaje fatygę, uznałem, że winienem mu lepiej uświadomić, czego się po mnie może spodziewać: że jestem człowiekiem uparcie niezależnym, którym niełatwo powodować. Więc zrobiłem tak. Gdzieś na przełomie lat 1962/63 miałem mieć na konwersatorium referat, a właśnie ukazał się artykuł prof. Schaffa „Język a myślenie”, który bardzo mi się nie podobał. Za temat referatu obrałem zatem tenże artykuł i przeprowadziłem jego gruntowną krytykę, pokazując ukryte w nim słabości logiczne. Profesor Schaff był poruszony, ale nic wtedy poza zwykłą dyskusją naukową nie powiedział. Ja natomiast, wróciwszy do Gdańska napisałem do niego list wyjaśniający moją intencję. W odpowiedzi napisał mi: „kocham ludzi myślących” i wzmógł jeszcze swoje starania o przeniesienie mnie do jego katedry. Ilu znajdzie się w Polsce profesorów, którzy w takiej sytuacji postąpiliby podobnie?”

– – –

„Filozofia, którą reprezentuję powinna spełniać dwa podstawowe warunki: logiczna ostrość myślenia i bezwzględna rzetelność w tym co się mówi. Ta bezwzględna rzetelność polega nie tylko na tym, że się nie mówi żadnych fałszów, tylko też na tym, że się żadnych prawd nie ukrywa. Jest takie celne powiedzenie żydowskie, które mnie strasznie się podoba – pół prawdy, to całe kłamstwo.”

– – –

I połączenie tej „upartej niezależności” z „bezwzględną rzetelnością” to jest absolutna podstawa mojego pisania o muzyce. Na pewno nie wychodzi to zbyt udolnie, ale tak jak on przed publikacją swoich tekstów zastanawiał się czy podobałyby się Henrykowi Elzenbergowi (i jeśli stwierdził, że tak, to pozwalał sobie wypuścić je z rąk), tak samo ja – od 04.08 już na pewno za każdym razem – zastanawiam się, czy mój tekst spełnia te dwa założenia. I właśnie za to chciałbym Bogusławowi Wolniewiczowi podziękować.

14.03.2017

Voo Voo dziś powróciło do mnie z zupełnie innej strony – Simon Frith w książce Sceniczne rytuały: o wartości muzyki popularnej przytacza w pewnym momencie słowa Johna Millera Chernoffa: afrykański bębniarz w równym stopniu skupia się na nutach, których sam nie gra, co na własnych akcentach. I gdyby ktoś dziś zapytał za co najbardziej cenię Voo Voo to chyba właśnie za to, że analogiczny proces zachodzi u nich podczas żywego grania, dzięki czemu żadna partia – nawet solowa – nie staje się autocentryczna i muzyka inaczej wibruje.

12.03.2017

Dosłownie w ostatniej chwili przed przed nabyciem nowej płyty Voo Voo zacząłem na poprzedni album spoglądać troszkę inaczej. I – choć może się to wydawać niespecjalnie możliwe – płyta znacząco zyskała. Przy ostatnim odsłuchu po raz pierwszy tak wyraźnie usłyszałem, że album był… nagrywany śladami.

Żeby było jasne – wiedziałem to od samego początku, bo wielość ścieżek już w pierwszym utworze daje o sobie znać, ale zmiana jest znacząca – nagle te dźwięki się od siebie odkleiły i na froncie pozostał przede wszystkim intelektualny kunszt objawiający się w całkowitej i skończonej realizacji skomplikowanego, muzycznego scenariusza.

Obcowanie z tak podzieloną całością to dla mnie coś cudownego, choć też osobliwego, bo… nie grają razem. Różnica w zestawieniu z nagraniami z Jarocina jest wręcz miażdżąca. To dwa odmienne, samorządne podejścia, nieposiadające wewnętrznie punktów stycznych, a przecież to rzekomo, w znacznej części… te same utwory.

small.png