RDZEŃ OSOBOWOŚCI (rozmowa z Ksawerym Wójcińskim)

nawordpressa1.pngnawordpress2.png

To muzyk o którym bardzo wiele, przez ostatnie lata, słyszałem, ale długo nie mogliśmy się spotkać. Ciągle coś nie pasowało. Tym razem zetknąłem się z jego muzyką – na żywo – zaledwie po raz drugi, ale podczas koncertu zapisałem dwie strony pytań, a ponieważ na tym festiwalu czas siedzi, a nie biegnie, to zdążyliśmy naprawdę porozmawiać.

Rozmowa z Ksawerym Wójcińskim / 27.07.2017 / Ogólnopolski Przegląd Sztuki Współczesnej FORMA w Rawiczu

Czy dla ciebie kontrabas jest bardziej instrumentem rytmicznym czy kolorystycznym? Pytam trochę przekornie, bo po dzisiejszym koncercie nie widzę w twoim sposobie gry żadnych punktów stycznych z koncertem, który grałeś z Markiem Kądzielą. Tak samo jak dwiema odmiennymi historiami są dla mnie partie które grasz smyczkiem i fragmenty, które grasz palcami.

Dla mnie, jako instrumentalisty, to jest jeden świat do którego podchodzę na wiele sposobów. Najważniejsze jest to, że mogę wykorzystać kontrabas przeróżnie i nie potrafię powiedzieć czy on jest bardziej rytmiczny czy kolorystyczny. Po prostu w danym momencie używam takich środków albo innych i uwielbiam każdą z tych dróg.

Z tego co mówisz wyciągam taki wniosek, że duże znaczenie ma to co się dzieje w sytuacji muzycznej dookoła, a czy ty jesteś podczas grania bardziej skupiony do wewnątrz, czy na zewnątrz?

To wszystko kwestia jakiegoś balansu. Jak grasz taki materiał jak dziś z Olą [Bilińską] to musisz mieć bardzo ścisły kontakt z tym co się dzieje dookoła, bo są konkretne aranżacje, konkretne ilości taktów, konkretne miejsca w których musisz zagrać konkretne dźwięki, ale nie możesz też się oderwać od swojego wnętrza, bo będziesz brzmiał jak cyborg, który nie ma żadnych emocji. Czyli w takim ułożonym graniu chodzi o znajdowanie środka pomiędzy czerpaniem z siebie, a kontaktem z rzeczywistością, ale wszystko też zależy od okoliczności – ludzi, miejsca… A jak gram sam, solowe koncerty, to cyrkulacja następuje tylko między mną a mną (śmiech). I to jest gigantyczna różnica. Wtedy mogę mieć kontakt tylko ze sobą, a gdy gram choćby w duecie to sytuacja się zmienia. Niby to brzmi oczywiście, ale wcale takie nie jest.

A jak solowe koncerty wpłynęły na twoje granie w składach i co tobie dały? Kiedy rozmawiałem z Mikołajem Trzaską wspomniał, że to najtrudniejsza forma, bo „jakakolwiek próba popisywania się muzyczną elokwencją ląduje od razu w kiblu”, bo tak jesteś odkryty.

Tak, rozumiem bardzo dobrze Mikołaja. Zresztą znam jego podejście i uważam, że jest zbyt skromny czasami. Ja dzięki solowym występom zrobiłem sobie takie studium samego siebie. Wiem na co mnie stać i co potrafię zagrać i wiem, że mój instrument brzmi tak, a nie inaczej, w każdym rejestrze i każdej możliwej sytuacji. Dało mi to poczucie pewności siebie od strony psychologicznej i pod względem tego, co w ogóle mam w ręku. Studiowałem też kontrabas klasycznie i spędzałem z nim sam bardzo dużo czasu – bo taka jest szkoła, że się skupia mniej na graniu zespołowym. A czy to jest kwestia jakiejś erudycji? Duże ważniejsze jest bycie prawdziwym, bo staje się samemu bez żadnych innych kontekstów. Mówienie o tym jest dla mnie trudne, bo nigdy się nad tym nie zastanawiałem… Na pewno stajesz sam przed ludźmi i to jest przeżycie, niemal duchowe, ponieważ ta konfrontacja jest bardzo bezpośrednia, niczym nie zakłócona i wydaje mi się, że wtedy można wydobyć z siebie jakieś najbardziej ukryte pokłady człowieczeństwa, muzykalności, które w innych okolicznościach prawdopodobnie by się nie ujawniły, bo zawsze jest jakiś kontekst. Dla mnie granie solo jest rodzajem jakiejś kontemplacji, modlitwy i koncentracji, która jest nieporównywalna z żadną inną formą grania.

Wspomniałeś o szkole. Tu mam dwa pytanie – na ile skuteczność muzyki buduje forma a na ile wykonanie, czyli ile muzyki tak naprawdę jest w nutach i czego w szkole nie można się nauczyć?

Oj… Na pierwszą część pytania nasuwa mi się taka odpowiedź, że w muzyce klasycznej równie ważne jest to jaka osobowość kreuje to co słyszysz, bo można wykształcić wiele dziesiątek tysięcy ludzi, którzy będą grali poprawnie Beethovena czy Bacha, ale te wykonania nie będę się specjalnie różniły, a jak myślisz o czymś co naprawdę jest wyjątkowe, to w muzyce klasycznej też usłyszysz indywidualny język muzyczny, ale mówimy tu o wybitnych jednostkach. Słuchasz ich i wiesz, że tylko jakiś jeden człowiek mógł TAK zagrać Bacha, bo możesz rozpoznać konkretne brzmienie i indywidualne frazowanie. I to jest niesamowite. A co do drugiego pytania – szkoła nie może nauczyć muzykalności i nie nauczy wrażliwości. To, co dostajesz w szkole, to jakiś rodzaj rzemiosła którego tak naprawdę – i udowodnił mi to mój profesor – możesz nauczyć niemal każdego, kto ma minimalne zdolności. I tu zaczyna się kolejne pytanie – czy chcesz zostać na etapie rzemieślnika, czy nie? To brzmi osobliwie, ale szkoła nie może cię nauczyć tego, co już masz w sobie. To jest twoje i koniec.

Użyłeś słowa język – czy ty widzisz jakieś punkty kontrolne w twoim rozwoju muzycznym? Zmiany w tej muzycznej mowie na przestrzeni twojego doświadczenia?

Najpierw to były bardzo młodzieńcze próby kontaktu z jakimkolwiek instrumentem. Następnie wyjście poza schematy i bardzo dziecięca, swobodna improwizacja, bez żadnej świadomości o tym co się robi. Później etap edukacji, który dał mi pewną wiedzę i technikę, a potem wymieszanie tej naiwności z techniką (śmiech) – to wszystko jest jakiś proces… Choć myślę, że tej dziecięcej naiwności nigdy nie zgubiłem. Ona cały czas jest i jak improwizuję to czuję się dzieckiem, bo w zupełnie otwartym graniu – gdy działam – to tak naprawdę nie wiem co się dzieje. To kwestia puszczania wodzy fantazji, pozwolenia aby ręce po prostu grały. Nie wolno im niczego odmawiać. Te wszystkie doświadczenia coś budują i nakładają się na siebie, ale rdzeń szczerości i wrażliwości pozostaje wciąż ten sam. Jak pomyślisz o sobie, to też na pewno masz od zawsze jakieś cechy, które są twoje i definiują twoją osobowość, prawda?

Tak, mam. Co jakiś czas, kiedy przypominam sobie siebie gdy miałem 5 lat to odkrywam, że jest pewna cząstka mojego charakteru, którą po prostu miałem. Zawsze. Nikt nie mógł na nią wpłynąć, rozwinąć jej, ani mi jej zabrać. Pewien rodzaj otwartej upartości, powiązanej z niezależnością. Wciąż mam z tym stanem łączność i uważam go za – faktycznie – kluczowy element osobowości. Wszystko by się zgadzało.

No tak. To jest właśnie ten rdzeń. O to mi chodzi. Nie wiem czy w ogóle odpowiedziałem na twoje pytanie…

Wiesz co? To tak naprawdę nie ma znaczenia wbrew pozorom (śmiech).

Może masz rację. Chyba nie ma się co spinać (śmiech).

A jak jest z twoim śpiewaniem? Jak do niego podchodzisz i jak ono wpływa na myślenie o graniu?

Ja zacząłem od śpiewu, jeszcze zanim sięgnąłem po jakikolwiek instrument i tak naprawdę teraz cofam się do moich dziecięcych marzeń, kiedy naprawdę chciałem śpiewać. Wracam w ten sposób do jakichś swoich głębokich, wielkich potrzeb. Traktuję śpiew i grę niemal jednakowo, to znaczy, wydaje mi się, że grając na kontrabasie używam go bardziej jak przedłużenie własnego głosu. To jest ta subtelna różnica. Oczywiście nie w każdych okolicznościach, ale śpiew jest bardzo tożsamy z tym co robię na instrumencie i daje mi to ogromną radość. Uważam, że śpiewanie to jest coś najpiękniejszego na świecie. Będę to robił jak najwięcej, jak najczęściej bo to jest prawdziwa wolność dla mnie.

To teraz zejdę na inny teren, choć też na wskroś ludzki – jak ważna jest dla ciebie reakcja publiczności?

Oczekiwanie na jakąkolwiek reakcję jest chyba trochę próżne. Cisza może być dowodem na zaangażowanie i sama obecność człowieka ma znaczenie, bo wiem że mój dźwięk nie idzie w ścianę i to jest uczucie jakiejś cudownej ekscytacji. Spotykamy się nawzajem, ja coś mówię, pokazuję siebie, odsłaniam jakieś swoje intymne zakamarki… Może to nawet rodzaj terapii, która działa w dwie strony? Ja jestem wdzięczny Bogu, że mogę to dla ludzi robić, a oni – mam nadzieję – są też w jakiś sposób obdarowani. Nie wiem jak to jest, ale pozostaje mi mieć nadzieję, że mniej więcej, właśnie tak (śmiech). Wymiana jakiegoś dobra.

Jeśli jesteśmy w temacie interakcji – czy ty masz jakieś swoje ulubione ułożenie jeśli chodzi o liczbę osób na scenie? Paweł Szamburski wspominał, że trio jest dla niego takim ważnym układem. A czy ty przy jakiejś liczbie muzyków towarzyszących czujesz się najbardziej komfortowo?

Wydaje mi się, że w każdym składzie osobowym są różne zależności. Jakimś dziwnym trafem w ostatnich latach nagrywałem bardzo dużo duetów i faktycznie bardzo dobrze się w nich czuję. To bardzo bezpośrednia forma wymiany. Tylko ty i ten ktoś. Ale tak naprawdę zawsze jest inaczej – zawsze to jest jakiś kolektyw, gdzie te siły wciąż różnie się rozkładają. Każdą konfigurację coś cechuje i każda czegoś uczy, ale trudno mi to wyrazić w słowach. Małe składy na pewno są bardzo intymne.

A czy faktycznie wymagają więcej pracy?

Więcej… No właśnie. Pytanie czy to dobrze, że chcesz na siłę zapełniać rzeczywistość? Myślę, że to jednak chodzi o to by odpuścić ten strach i lęk, że musisz grać za siedem instrumentów… Trzeba zrozumieć, że to jest zupełnie inne założenie – jak gram z pięcioma osobami to gram z pięcioma, a jak gram z jedną to gram z jedną i nie będę wtedy nagle organami piszczałkowymi, bo zupełnie nie w tym rzecz. Najważniejsze w takich małych składach wydaje mi się to, by wejść w jak najgłębszą relację z tą drugą osobą.

To teraz zejdę trochę z ludzi i też zapytam o relację, ale z instrumentem. Wspomniany już Paw Szamburski powiedział, że klarnet jest kapryśny i raczej nie bardzo go lubi, bo za każdym razem gra inaczej. Wojtek Waglewski wręcz odwrotnie – lubi kiedy gitara ma jakąś swoją historię, którą ten poprzedni właściciel mu przybliży i odczuwa z nią jakąś bliskość. A jak jest z tobą? Lubisz swój instrument i czujesz się z nim dobrze, czy może zupełnie nie? A może jeszcze co innego? (śmiech)

Myślę, że wszystko naraz (śmiech). Czasem go uwielbiam, czasem go nienawidzę, a wszystkie emocje o których dziś tu mówimy to stany z którymi się wciąż zmagam. I jak coś złego dzieje się w moim życiu, to ten instrument to przyjmuje na siebie i trudno winić kawałek drewna za to, że coś jest ze mną nie w porządku (śmiech). Pod tym względem kapryśność instrumentu wynika z tego, że sam nie jestem gotowy żeby do niego podejść. To raczej my musimy się do niego dostosować, bo on nie zrobi więcej niż pozwala na to jego konstrukcja. Wszystkie spięcia, napięcia i radości się tu odbijają. Widzę to i teraz jestem tego bardziej świadomy, że jak jestem szczęśliwy, rozluźniony, nie mam jakichś większych problemów na głowie, to moje ciało inaczej reaguje i instrument inaczej się odzywa. A a propos tej historii – kupiłem 10 lat temu kontrabas, który nie miał żadnej historii i wielką radością dla mnie jest to, że ja mogę mu nadać historię. Ja ją zaczynam, ktoś później będzie na nim grał – bo najpewniej ten instrument mnie przeżyje – więc to też jest fajne. Ja generalnie jestem też leniwym człowiekiem. Nie ćwiczę za wiele i z reguły próbuję to usprawiedliwić, ale prawda jest taka, że ja nie chcę się znudzić i przejeść, dlatego on wciąż mnie zaskakuje. Wciąż nowe rzeczy się pojawiają bo nie mam takiej natury żeby spędzać po 10 godzin dziennie na wprawkach. Nie jestem w stanie tak żyć. Działam fazami – mam fazę żeby grać to gram i wtedy kocham to robić, nikt mnie nie musi wtedy namawiać, a są chwile, że on stoi w kącie jakiś czas, patrzę na niego i zastanawiam się co mnie w ogóle z nim łączy. To są wciąż jakieś wewnętrzne rozterki i od ich kształtu zależy to jak mi się układa w danym momencie z kontrabasem.

To już na koniec – powiedziałeś wiele o emocjach, potrzebach, otwartości, możliwościach – czy czegoś w muzyce nie wolno?

Oj. To jest ciekawe pytanie. Znając swoją drogę nie dałbym sobie prawa nikomu niczego zabraniać. Sam nie wiem… Po prostu mam swoje poczucie smaku, estetyki i sam sobie wiele mogę zabronić. Dla mnie muzyka jest środkiem do tego by się zbliżyć do jakiegoś Absolutu, żeby się poczuć naprawdę lepiej, czuć radość, ale znam wielu ludzi, którzy chcą się muzyką stłamsić i upodlić. Jest taka muzyka, której celem jest wywołanie jakiegoś rodzaju agresji i ja tego zdecydowanie nie lubię i nie chcę, ale tak jak w życiu nikt nie może mi – generalnie – niczego zabronić i nikt mi rąk nie zwiąże, tak samo w muzyce. Ja nie mam zamiaru nikomu rąk wiązać, bo właśnie z tej wolności, często rodzą się jakieś niesamowite odkrycia. Pozornie wydaje się, że ktoś błądzi, że nie powinien tego robić, a potem się okazuje, że to my byliśmy niedojrzali by go słuchać. Ile razy ktoś wyprzedzał, na przestrzeni lat, swoją epokę? Rany ile jest takich przykładów! Wiele odważnych przełomów było często odrzucanych i to wydaje mi się jakąś formą braku przyzwolenia. Najbardziej banalny przykład – jak bardzo, na początku, znienawidzona była wieża Eiffela i sam jej twórca, później stając się ikoną Paryża? Teraz nikt sobie bez niej tego miasta nie wyobraża. Nie ma więc dla mnie zabronionych ruchów, ale są konwencje – jeśli grasz powiedzmy Bacha to przyjęło się, że nie zgrzytasz, nie piszczysz smyczkiem przy podstawku, nie walisz drzewcem, bo umówiliśmy się na coś, ale też nie mogę powiedzieć, że bym komukolwiek zabronił to przełamać.

Miał być koniec, ale jeszcze jedna rzecz mi przyszła w związku z tym do głowy – czy ty w takim razie jakkolwiek dzielisz muzykę?

Staram się nie. Podchodzę do tego – nie wiem czy to dobre słowo – holistycznie. To jest cały jeden wielki świat, jeden zbiór, który ludzie czasem dzielą, bo chyba nie są w stanie go objąć, nie potrafiąc czasem znaleźć jakiegoś wspólnego mianownika. Tak jak nasz glob jest jeden, tak jak nie mamy tego przywileju by wszędzie dotrzeć i wszystko zrozumieć, tak samo jest z muzyką. Trzeba się z tym pogodzić, że to jest jedność, której w całości nigdy nie będziemy w stanie wchłonąć, przyjąć, przyswoić, bo po prostu się nie da. Widzimy jakiś marny wycinek tego wszystkiego, ale świadomość, że to jest jedno mnie uwalnia. Dzięki niej nie mam problemu by grać różne rzeczy. Niektórzy się temu dziwią, a to jest możliwe, bo po prostu lubię to robić i robię to, ponieważ wydawanie dźwięków mi sprawia przyjemność. A czy to jest pop, Bach, czy dziki free jazz? To jest wszystko jedno i to samo.

Fotografia: Maks Krybus

4 komentarze Dodaj własny

  1. dychadziennie pisze:

    Warsztatowe pytanie seobie pozwolę: Nagrywasz te wywiady i potem transkrypcja?

    1. wmig pisze:

      Tak, dokładnie 😀

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s