PRZEKAZAĆ DŹWIĘK (rozmowa z Markiem Pospieszalskim)

nawordpressa1.pngnawordpress2.png

3.jpg

Nie od razu dostrzegłem w nim muzyka. Swego czasu nawet – przyznaję ze wstydem – zarzuciłem mu prosto w oczy brak muzykalności, na co odpowiedział spokojnie i ze zrezygnowaną miną: „wiesz, muzykalność jest zawsze na pierwszym miejscu, ale gdy na scenie nie ma najlepszych warunków i się pojawia atmosfera walki, to się nie da” i od tej chwili zacząłem go baczniej słuchać. I tak naturalnie przyszedł właściwy moment by porozmawiać.

Rozmowa z Markiem Pospieszalskim / 13.10.2017 / Klub Muzyczny Młyn, Gniezno

Poczekaj chwilkę, rozłożę się tylko z tym sprzętem, a zawsze mam dwa urządzenia do nagrywania, bo nie ufam technologii…

Ja też i dlatego gram na saksofonie (śmiech).

To może zacznijmy od tego tematu. Kiedy rozmawiałem w Waldemarem Rychłym, to powiedział, że nigdy nie będzie korzystał z elektroniki…

Nie, nie. Tak pół żartem, pół serio – instrument… „analogowy” (śmiech) jest trochę jak stary samochód, czyli jak coś z nim nie gra, to wiesz jak go naprawić. A ja nie mam wiedzy, która pozwalałaby mi grzebać w elektronice, ale uwielbiam ją. Jest inspirująca i w dzisiejszych czasach te rzeczywistości się mocno przeplatają i przenikają, a jedna na drugą nieustannie wpływa. Kiedyś trochę scratchowałem, bawiłem się gramofonami, co wynikało z tego, że mocno zgłębiłem scenę hip-hopową i nieoficjalnie, ale dość intensywnie, rozwijałem się w tym kierunku. Do dziś ta raperska rytmika we mnie siedzi i myślę, że to słychać.

Powiedziałeś o wpływie jednych czynników na drugie. Jak bardzo podczas koncertu masz kontakt ze sobą, a na ile czerpiesz z tego co dzieje się na zewnątrz?

Na mnie działa otoczenie i wszystko, co się wydarza dookoła. Skład, którego dziś słuchałeś to też specyficzna historia i zupełnie inna kategoria, ponieważ ja granie z tatą traktuję bardzo blisko i osobiście. Więzy krwi i relacja między nami sprawia, że gdy widzę, że on ma słabszy dzień, albo jest zestresowany, to też bardzo silnie to odbieram. Na mnie też ogromnie odciska się reakcja publiczności – jak ludzie dają mi sygnał, że chcą więcej, to potrafię pójść za tym bardzo daleko i wówczas wspólnie się bawimy. Dla mnie publiczność jest współtwórcą tego, co się dzieje – jesteśmy w jednej przestrzeni, coś się buduje i wytwarza, a bodźce, które dostaję, naprawdę zmieniają muzykę.

To znów zahaczę o wzajemne wpływy, ale od innej strony. Teo Olter powiedział mi, że jego doświadczenia z gitarą bardzo odcisnęły się na podejściu do bębnów, bo próbuje grać na nich melodycznie, choć są rytmicznym instrumentem…

Ale melodycznym też! Bardzo! To też zależy od tego co chcemy osiągnąć – wiadomo, że nie będziemy swingować jak panowie zza oceanu i ktoś, kto brnie w tę bajkę siedząc tutaj, a nie wychował się w tych strukturach, w których dorastali bebopowcy, jest raczej skazany na porażkę, ale swing jest szerokim określeniem pewnych giętkich zdarzeń w czasie (śmiech) i my mamy też dużo swinga i bujania w korzennej muzyce polskiej i w sobie. A ja z jednej strony jestem totalnym melodykiem, zawsze będę do melodii wracał i mam do niej duży szacunek, a z drugiej samo brzmienie ma dla mnie ogromne znaczenie, czyli wszystkie te dźwięki, które nie mieszczą się w systemie dur / moll. Patrząc jeszcze inaczej – pojedziesz tych kilka tysięcy kilometrów do Indii i dotkniesz melodii budowanych w zupełnie inny sposób, więc pojawia się pytanie: czy ta brzmieniowość też nie jest melodyką? Czy te stukające, warczące, charczące i – dla niektórych – nieprzyjemne dźwięki, nie są też melodyczne? Dla mnie one właśnie cały czas grają i śpiewają. Każdy najmniejszy dźwięk albo jakiś sonorystyczny odlot niesie i ma w sobie melodię. To mi się łączy też ze wspomnianą przygodą z hip-hopem – ja przecież nie wiedziałem, o czym ci Amerykanie śpiewają, ale wywoływało to duże emocje, ze względu na rytm, który był melodyczny. Pamiętam też taką wypowiedź Tomasza Stańki z około 2000 roku, kiedy opowiadał, że bardzo się inspiruje Method Manem z Wu-Tang Clanu.

A czy wobec tego, o czym powiedziałeś jest dla ciebie coś takiego jak właściwe użycie instrumentu?

Myślę, że przede wszystkim trzeba dopuścić do siebie brudne dźwięki, one są. Jak byśmy je odrzucili, to tak jakbyśmy nagle uznali, że nie istnieje to krzesło, które tutaj stoi. To jest i musimy wziąć to z całym dobrodziejstwem, bo w tym brudzie i brzydocie też jest piękno. Ja nie chcę się zamykać na żadne sytuacje muzyczne i uważam, że z każdej gałęzi mogę wyciągnąć coś dla siebie. Każda taka inspiracja mnie buduje i stwarza na nowo i czym więcej wiem i czym szerzej myślę, tym lepiej dla mnie. Granie wyłącznie czystych pięknych dźwięków to… to nie jest muzyka, tylko zboczenie i cyrk. Muzyka jest gdzie indziej.

I czy pewnym złamaniem takiego piękna była płyta z Sinatrą? I jeszcze jedna rzecz – jak bardzo zmienia się twój sposób myślenia w chwili gdy stajesz się głównym kreatorem i liderem?

To jest największa frajda jaka może być. Jeśli w całości kierujesz sytuacją i masz ze sobą – tak jak ja w tym przypadku – wspaniałych kompanów, czyli Eliasa Stemesedera, Maxa Muchę i Maxa Andrzejewskiego, którzy są w stanie zrealizować każdy koncept, który przyjdzie ci do głowy… Gdy mieliśmy pierwszą próbę, jeszcze przed nagraniem, przyniosłem swoje szkice i kwity. Mimo że z Eliasem i Maxem Andrzejewskim dzieli mnie bariera językowa i kulturowa, bo każdy trochę inne mleko matki wyssał, to nie musiałem nic mówić. Wszystko zabrzmiało tak, jak sobie zamarzyłem za pierwszym razem! W każdym utworze. Wszyscy wiedzieli o co chodzi. Może później kilka elementów było do delikatnej poprawki… Jeśli tak można to robić, to jest cudownie. A Sinatra to jest niesamowita postać i jego biografia była jednym z elementów, które mnie pchnęły do tego by się porwać na jego twórczość, bo on jest raczej wrzucany w bardzo wypucowane przestrzenie – niesłusznie. On był właśnie i brudny i nierówny, co przekładało się na muzykę. Jeszcze z innej strony – dla mnie on naprawdę był jednym z największych wokalistów, nie chcę mówić największym, bo to ciężko określić, ale ścisła czołówka na pewno. Minęło wiele lat, a on nadal na mnie oddziałuje. Davis się otwarcie przyznawał do inspiracji Sinatrą… Miał niesamowite brzmienie, poczucie czasu, a jego ksywa The Voice mówiła wszystko. I o muzyce mógłbym opowiadać, ale ostatecznie to życiorys chyba był najważniejszy. Zresztą teraz w serialach przyszedł taki czas, że ich bohaterowie nie są idealni, a przez to bliżsi naszemu codziennemu życiu i dlatego chcemy to oglądać. A już z ostatniej strony – w domu ta muzyka się przebijała i pamiętam, że jako dziecko bardzo lubiłem.

To
teraz dwa pytania. Wspomniałeś o osobowości Sinatry jakie warunki muszą być spełnione żebyś mógł powiedzieć, że twoja osobowość naprawdę wchodzi w instrument i kwestia śpiewu, jak twoje śpiewanie odbija się na traktowaniu saksofonu?

Wiesz, instrument to naprawdę przekaźnik. Gram na saksofonie, bo był w domu i było mi łatwo po niego sięgnąć, ale nie żyję wyłącznie tym narzędziem. Jak by mi odcięli język to grałbym pewnie na fortepianie (śmiech). Najważniejsze jest to, żebym miał możliwość przekazywania muzyki. Wokal wychodzi bardzo bezpośrednio z ciebie i dlatego staram się śpiewać – nie tylko w tym dzisiejszym składzie, bo to bardzo czysta forma, bez dodatków. Choć może tu wychodzi pewna przewaga saksofonu nad innymi instrumentami, bo faktycznie masz go cały czas w gębie i też jest tak bliski człowiekowi jak jego głos? (śmiech).

Skoro tak jest, to po co sięgasz po inne instrumenty dęte jak klarnet i flet? (śmiech)

Jak miałem 6 lat to poszedłem do szkoły muzycznej na fortepian i cały pierwszy stopień na nim przewalczyłem, ale niestety trafiłem na nauczycielkę, która mnie skutecznie zniechęcała do tego instrumentu. Można wręcz powiedzieć, że jako dziecko przeżywałem traumę za każdym razem kiedy szedłem na zajęcia. Ona też wymusiła na mnie zmianę instrumentu, zastanawiałem się nad perkusją i pojawiła się też możliwość gry na klarnecie, ponieważ w częstochowskiej szkole muzycznej nie było klasy saksofonu. Ostatecznie zdecydowałem się właśnie na klarnet i do dziś uważam, że to dobrze, bo dzięki niemu poszedłem w stronę saksofonu, a łatwiej jest się z niego przerzucić na saksofon niż odwrotnie. No i w pewnym momencie pojawił się flet. Gdy kończyłem akademię muzyczną pani flecistka szukała chętnych, bo miała wolne godziny i ja je zapełniłem (śmiech). Dodatkowy fach się zawsze przyda, ale finalnie okazało się, że flet ma niesamowity wpływ na to jak gram na saksofonie! To mi otworzyło wiele nowych drzwi w podejściu do tego instrumentu – subtelność to często klucz do rozwiązania wielu problemów.

A czego w szkole nie można się nauczyć?

W szkołach muzycznych rzadkością jest to, że ktoś wzbudzi w tobie radość z muzykowania. Naprawdę nieliczni dochodzą do tego niezwykłego wniosku, że granie ma przede wszystkim… sprawiać radość! Ważny jesteś TY, a potem to co wypłynie z ciebie. W szkole jest odwrotnie, nacisk pada na to, co ma wypłynąć z ciebie, a o tobie się nie pamięta. Jasne, że nie ma idealnego systemu, ale ludzi chce się wypuszczać według jednej sztancy i wiadomo, że się tego nie da z sukcesem zrobić… Może w plastycznych szkołach jest inaczej? Oczywiście – pojedyncze jednostki, które się wyłamują z tego pewnie się trafiają, ale ja takiej nie poznałem. Wiesz, przykład mojego taty jest dość wymowny – on się szybko przestał edukować w budynku, do tego stopnia, że egzamin dojrzałości był na scenie i w środowisku. Właśnie! Środowisko jest tym, co nas ratuje w tych budynkach. Tak miałem w szkole średniej, bo mogliśmy tworzyć swój świat. Podobnie w szkole wyższej, gdzie miałem dystans do wielu rzeczy, bo już wtedy grałem koncerty i akademia była raczej bocznym torem, gdzie zgarnąłem to, co mogłem. Największy i najważniejszy wpływ miało wtedy na mnie właśnie środowisko, kilku rówieśników, którzy wpływają na mnie do dziś.

Myślę, że taki rodzaj połączenia możesz mieć z Kubą Janickim…

Tak. Okazało się, że w życiu możesz trafić na braci z innej matki i ojca. Poza słowami się w wielu miejscach zgadzamy i to ma ogromny wpływ na to co się dzieje w muzyce i konkretnie na scenie. Jak masz z kimś dobry przelot, to to jest najważniejsze. Po przejściu pewnego etapu możesz budować kolejne rzeczy i faktycznie tak mam z Kubą, ale też z Maxem, którego znam od dzieciaka, kiedy się jeszcze zastanawiał na czym grać. Chodził ze skrzypcami, albo gitarą na plecach, a teraz nagle jest gościem, który przez nowojorczyków, takich jak Christian Scott i Logan Rochardson, jest zapraszany na trasy europejskie. Chłopak z Częstochowy.

To na koniec jeszcze zapytam o takie mniejsze formy, jak pisanie muzyki pod jakiś obraz. Wiem, że też to robisz, a to chyba zupełnie inny rodzaj pracy. Jak do niej podchodzisz?

Nie jestem zupełnie sesyjnym muzykiem, bo to podejście prowadzi do takich krzywych perfekcji, o których mówiliśmy wcześniej. Dla mnie przyjmowanie takich zleceń to kolejna sytuacja przez którą możesz stać się mocniejszy, czy coś uzyskać, więc jeżeli możemy sięgać do większej ilości szufladek, to czemu tego nie robić do cholery? (śmiech).

Fotografie: Maks Krybus

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s