Cześć!
Przytrafiają się niekiedy koncerty pozostawiające po sobie długotrwałe znamię. Na samo ich wspomnienie przychodzi do głowy impuls uruchamiający chmurę emocji, z której potem tworzy się niemal nieśmiertelna pamiątka. I nagle, niespodziewanie, niemal dwugodzinny – wydawałoby się bezwarunkowo zakończony – występ powraca i w natychmiast staje się nagranym na zamówienie albumem.
Co prawda dostępnym wyłącznie do indywidualnego odsłuchu, ale za to w każdym czasie. Jest od zwyczajowej płyty o tyle cenniejszy, że nigdy się nie nudzi, a jego regularne słuchanie sprawia, że ogólne samopoczucie poprawia się na stałe.
Nie mam takich wydawnictw wiele, ale każde z nich ma dla mnie niezmierzoną wartość!
Voo Voo 31-01-2015 Klub Młyn, Gniezno
To już trzeci raz, gdy widzę ich na tej trasie, a i tak jest mi przykro, że przychodzi czas na przerwę. Teoretycznie powinienem być nasycony, ale w praktyce robię się coraz bardziej głodny i chłonę te dźwięki niczym gąbka wodę.
Chyba dlatego, że znów było… zupełnie inaczej!
Miało miejsce zjawisko, które roboczo nazwałbym wzburzeniem punktu wyjścia – w listopadzie charakter, dynamikę i nastrój ogółu dyktował świat zawarty na płycie. Atmosfera wypracowana w studiu została przeniesiona do sal koncertowych i mimo formalnych różnic nie straciła swej delikatnej, mglistej i niedopowiedzianej barwy.
W Gnieźnie… nic podobnego się nie wydarzyło!
W ciągu dwóch miesięcy powstał nowy, bardziej drapieżny, bezpośredni i przyjemnie przybrudzony klubowym otoczeniem materiał, przy którym płyta wydawała się wręcz niewinna! Nie podejmuję się wartościowania tych rzeczywistości – każda z nich ma swoje mocne strony trzymające się nawzajem w nierozerwalnym klinczu i niech ta walka trwa jak najdłużej.
Bez zmian pozostały inne elementy – muzyczna pewność najeżdżająca niczym husaria, przy każdej nadarzającej się okazji, klasa wykonawcza, przeogromne pokłady spontaniczności i radości z grania, a także wyjątkowa wymiana energii pomiędzy zespołem a publicznością.
Wszystko lało się niemiłosiernie niczym lawa Wezuwiusza!
Po takich doświadczeniach mam ochotę nadać słowu „muzyk” nowe, wznioślejsze i bardziej elitarne znaczenie.Nie do końca wiem jak to zrobić, ale potrzebę odczuwam poważną.
Giganci!
No i teraz odczuwam poczucie straty, bo mnie nie było, a brzmi super… 😉 Tylko recenzja bardzo skompresowana i w pewnym momencie zaczęła przypominać utwór niemalże poetycki. Ja proponowałbym tak:
„młyn spalony przed wieczorem
wzburzenie punktu wyjścia
wszystko lało się jak lawa Wezuwiusza”
PS Świetny tytuł!
Kompresja wyszła zupełnie naturalnie!
A z tytułu też jestem dumny 😉
Dzięki Tobie liczba komentarzy wzrosła o 200%!
🙂