I CAN’T FUCKIN’ HEAR YOU!

Witaj!

Tym razem będę opisywał tak ważne dla mnie wydarzenie, że poproszę, żebyś nie miał mi za złe jeśli będę zbyt głośny, albo na moment stracę wątek. Kiedy mocno się emocjonuję, po prostu tak się dzieje. Tym razem również jest to możliwe, bo na samą myśl o wpisaniu tej nazwy i daty (a nawet miasta!) – znów zaczynam się uśmiechać i czuję pewne, nie do końca skontrolowane, podniecenie:

BLACK SABBATH 07.12.2013 PRAGA

W to, że dane mi będzie zobaczyć ten koncert uwierzyłem dopiero w chwili, gdy ustawieni pod konsoletą z Maciejem usłyszeliśmy jak z głośników zaczęła wybrzmiewać syrena obwieszczająca początek występu. Jeszcze nie podniosła się kurtyna, a Ozzy zdążył wrzasnąć LET ME HEAR YOU! WELCOOME!

Kilka uderzeń w bęben i…Z GŁOŚNIKÓW POSZEDŁ TAK PRZERAŹLIWY CZAD, ŻE WSTRZYMAŁEM ODDECH I POCZUŁEM, ŻE MUSZĘ SIĘ UPEWNIĆ CZY NA PEWNO TRAFIŁEM NA WŁAŚCIWY KONCERT.

Po raz pierwszy na tak dużym obiekcie dałem się porwać od samego początku i – piszę to bez grama przesady – przez dłuższą chwilę nie mogłem wyjść z podziwu. Ta podstarzała grupa emerytów, dała tak energetyczny koncert, że mógłby on zwiastować wydarzenie rangi, mniej więcej, końca świata.
Słucham tego zespołu od kiedy pamiętam i nagle okazało się, że…w ogóle go nie znam!  W życiu bym nie pomyślał, że te utwory mogą zabrzmieć tak dziko i brutalnie!

Kiedy trochę ochłonąłem i zacząłem bardziej analizować ten występ, to moje oszołomienie wciąż rosło. Nie mogłem się nadziwić nad koncepcją brzmienia tego koncertu. Miałem wrażenie, jakby po ustawieniu wszystkich instrumentów na próbie, akustyk przesunął gały tak mocno jak to było możliwe, jednak cały czas dbając o selektywność. Mimo że było cholernie głośno, to żaden instrument nie był przewalony, nie mówiąc o wokalu, który brzmiał wręcz… ładnie!

Żadnych sprzęgów czy zadrów, zwykle niszczących radość słuchania koncertu, ale jednocześnie sporo koncertowego brudu i ten niesamowity ogień!
Chyba nigdy wcześniej nie pomyślałem, że sam bym tego dźwięku lepiej nie wymyślił ;-).

Kolejna sprawa to forma każdego z muzyków – Iommi to bez gadania pół bóg. Widziałem co robi na gryfie – słyszałem to doskonale i nadal nie wierzyłem – większość jego partii wywoływała u mnie po prostu szok.

Królem wieczoru numer dwa był moim zdaniem…OZZY.
Sam w to nie wierzę – śpiewał nadzwyczajnie!
Oczywiście – zdarzało mu się czasem urwać głos, zafałszować czy stracić tonację, ale była w tym wielka siła!

Sobotni występ nie miał nic wspólnego z tym w 2007 roku, na którym w tym samym miejscu widziałem namiastkę człowieka. Teraz Ozzy po prostu szalał, i to cały czas! Skakał, krzyczał, zaczepiał publikę i miał ten pozytywnie opętany wyraz twarzy – NIESAMOWITE było go zobaczyć tak radosnego i zaangażowanego.

Wtórował mu bębniarz, który ma nieziemską kondycję 😉 i przyłożenie, podobne do wystrzału z armaty. Naprawdę zrobił swoje, co w połączeniu z grzmiącym brzmieniem bębnów było naprawdę mocne.

No i został Geezer – czyli taki Perfect Stranger.
Absolutnie bezbłędny muzyk, który trochę oderwany od reszty robił z basem rzeczy niemożliwe, szczególnie w NIB. Choć tu muszę powiedzieć, że nie do końca dane mi było docenić jego kunszt. Czad oczywiście czułem na wysokości klatki piersiowej, jednak subtelności nieco znikały, raz bardziej raz mniej.

Został jeszcze jeden element – publiczność.
Wypełnione było 99% hali, która od czasu do czasu po prostu wybuchała entuzjazmem, co natychmiast odbijało się na zespole, który po prostu świetnie się bawił – nawet Geezer raz się uśmiechnął!
Sam na Paranoidzie ostatecznie zdarłem gardło i poczułem się jak w innym świecie.

Jeśli miałbym wskazać na najmocniejszy moment występu to zdecydowanie Black Sabbath. Gdy zamknąłem oczy i uderzył TEN riff, poczułem, że to wielkie, urastające przez lata do niewyobrażalnej rangi marzenie zostało spełnione z tak wielką nawiązką, że trudno to opisać. Wszystkie te elementy sprawiły, że zobaczyłem…najlepszy halowo-stadionowy koncert w życiu.

Jednocześnie stoję na straży stwierdzenia, że  ten koncert był wyjątkowy również dla zespołu. Słysząc opinie o niemieckich występach i oglądając wcześniejsze fragmenty innych koncertów uważam, że trafiłem na, jeśli nie szczytową, to na pewno podwyższoną, formę Black Sabbath AD 2013.

Naprawdę wielka sprawa.

Z tego miejsca chciałem bardzo podziękować  Maciejowi i Gąsiobowi, którzy sprawili, że ten wypad nie tylko muzycznie był po prostu cudowny. Pochwała należy się również Wyjazdowni, która stanęła na wysokości zadania jeśli chodzi o organizacyjne okiełznanie podróży.

Kończąc chciałem tylko dodać, że jeśli ktokolwiek ma możliwość pojawienia się w Łodzi lub to rozważa – niech przestanie się zastanawiać.
Jeśli szczęście dopisze będzie to wielki koncert, czego życzę wybierającym się!

Co mam Ci jeszcze powiedzieć?
Po prostu cholernie się cieszę – udało się.

6 komentarzy Dodaj własny

  1. antiwitek pisze:

    A co ze światłami, sceną, supportem? 🙂

  2. mgeming pisze:

    hehe mocny z Ciebie gość! 🙂

    Światła i scenografia – REWELACJA, wizualizacje na telebimach nie zawsze mi podeszły ale generalnie było ok.

    Support też spoko – mają chłopaki pomysł na granie.
    Ja tam lubię czasem długie ciężkie numery!
    Dużo było zmian tempa, ale żadne nie wydawało mi się na siłę. Niech popracują nad warsztatem i zatrudnią porządnego wokalistę to pojadę na nich za 2 lata 😉

  3. Pluton pisze:

    Bierzemy Autora w krzyżowy ogień – co tak krótko? 😉

    Nie, nie, spoko! Wolę krótką, treściwą recenzję (a tę powyższą w sumie trudno nazwać krótką, mimo ostatnich molochów) niż lanie wody. Uchwyciłeś ducha koncertu i przelałeś go na wpis, zawierając w zasadzie wszystkie najważniejsze informacje. Także dla mnie jest profeska.

    Ah, i miło, że traktujesz czytelnika jak kumpla. Jakbyś relacjonował coś dobremu znajomemu – to jest to.

    Fajnie, że udało Ci się zrealizować takie marzenie. Legenda przetrwała.

  4. mgeming pisze:

    łosz! 😀
    Nie dość, że rekord odwiedzalności to jeszcze takie komentarze :O
    Bardzo dziękuję 🙂

    Jeśli chodzi o długość wpisu – nigdy nie planuję, wyszło jak wyszło 😉
    A co do formy z nakierowaniem czytelnika – zawsze mnie wkurzało to beznamiętnie dziennikarskie klepanie, tak jakby nadawca pisał jakiś traktat dla „wyższych celów” do których odbiorca nie dorósł, albo był za głupi.
    Wychodzę z założenia, że skoro ktoś to czyta to warto, żeby poczuł się jak w rozmowie – może się wtrąci i wyjdzie coś ciekawego z tej interakcji. Pierwszy raz z podobną formą spotkałem się we wstępie do Szkieletowej Załogi (chyba tak się nazywał ten zbiór opowiadań) King’a i od razu mi się spodobało.
    Inna sprawa, że lubię gadać.

    A KIEDY TY COŚ NAPISZESZ?

    😉

  5. abdon pisze:

    pomysł na granie? przecież support to była słabiutka zrzyna z Sabbath.

  6. mgeming pisze:

    Cześć!

    Hmm z jednej strony – oczywiście – z drugiej, uważam, że nie do końca 😉
    Przez zalew dźwięków, których lekko mówiąc nie poważam i coraz mniejszy % rocka w mainstreamie nawet takie chłopaki mnie bardzo cieszą :-), a
    pisząc „pomysł na granie” miałem na myśli sprawną mieszankę stylów – nie sztuczną i wypraną z emocji, która natychmiast kojarzy mi się z muzyką z komisu, tylko taką płynącą z serducha. To jak się okazuje też trzeba umieć, bo rzadko natrafiam na równie przekonującą „słabiutką zrzynę” :-).

    Pozdr!

Dodaj komentarz