Cześć!
Zgadnij kto wrócił!
Gerry Jablonski & The Electric Band 21-08-2015, Fire Blues Festival Kostrzyn Wielkopolski
Uwierz mi – zespołów, dla których pojechałbym na festiwal jest naprawdę niewiele. Przez lata upewniam się w przekonaniu, że imprez o tym charakterze wprost NIE ZNOSZĘ.
Powodów jest kilka – (z reguły) przypadkowa, pijana lub naćpana i niekiedy kompletnie niezainteresowana muzyką, publiczność, fatalne nagłośnienie, durni ochroniarze, obsuwy czasowe, drogie i niedobre jedzenie oraz crem de la crem nieprzygotowani konferansjerzy.
Doprawdy, trudno mi w takich okolicznościach nie wpaść w ponury, nieco natarczywy stan zawodowego malkontenta.
Nie będę też ukrywał, że słuchając, między innymi z okolic konsolety, występujących tego dnia grup Wicked Heads i Izotop byłem bliski rozstroju nerwowego.
Ich koncerty zostały ZAMORDOWANE przez akustyka. Nieco więcej szczęścia mieli JAW RAW, ale wciąż nie mogę napisać bym słuchał ich we właściwych dla muzyki warunkach. Z drugiej strony – chwilami całkiem mi się podobało.
Gdy przyszedł już czas na tych, których, na koncertowym gruncie, mam za bogów postanowiłem w przypływie natchnienia zignorować kilka, mających zdaje się odgrodzić fanów od sceny, rzędów basowych kolumn i… było to posunięcie wprost genialne!
Nie minęło 20 minut i popłynęło to piękne intro. Jak zwykle, niespiesznie, do gitary dołączały kolejne kolejne instrumenty – harmonijka, bas, werbel i również, jak już nieraz bywało…
EKSPLODOWAŁ KONCERTOWY WULKAN, KTÓRY W JEDNEJ CHWILI ZNISZCZYŁ NIEJEDNĄ OKOLICZNĄ MIEJSCOWOŚĆ!
Ziemia pod sceną pękała nie raz! Pod względem wykonawczym był to, moim zdaniem, ich najlepszy gig. Do samego końca panowało pełne, muzyczne, cały czas wyraźnie wyczuwalne, ponadintelektualne porozumienie.
Gitara nigdy wcześniej nie brzmiała tak konfrontacyjnie! Nigdy też nie było jej aż tak dużo! Zarówno w warstwie rytmicznej, jak i w solówkach, wydarzyło się sporo nowego.
Nie odstawała sekcja. Lewis gra coraz więcej i coraz pewniej, a Grigor przybrudził odrobinę charakter basu – surowa i rozpędzona bestialsko całość doprowadziła mnie do obłędu! Gdy zamykałem oczy, łzy napływały obficie.
Nowość pojawiła się także w repertuarze – mój ulubiony Virgil Cane wreszcie trafił na swoje właściwe miejsce. Mam nadzieję, że na długo. Usłyszałem też najlepsze wersje Broke My Heart, The Course, Trouble with The Blues i Rich or Poor.
Wnikliwemu słuchaniu pomagały warunki – pod sceną czułem się niemal jak w klubie! Widoczność świetna, a dźwięk (poza jednym wyjątkiem, o którym za moment) doskonały!
Pisałem o tym wielokrotnie, ale powtórzę – słuchanie muzyki bezpośrednio z paczek wytwarza w mych uszach efekt wręcz niebiański – tak stało się i tym razem.
Co więc nie pozwala mi umiejscowić tego koncertu na szczycie podium? Niestety, wzmacniacza Piotra nawet nie widziałem. Oznacza to w praktyce, że nie miałem także szansy go usłyszeć.
Przez 4/5 wieczoru GJB wystąpili dla mnie w trio i większość partii harmonijki po prostu odtworzyłem z pamięci.
Przez wspomnianą, nadzwyczajną, aktywność gitary strata nie była aż tak bolesna, ale jednak odczuwalna. Złamała tę regułę, na moment, partia w Down To The Ground. Niestety tylko ten jeden raz.
Dzień później widziałem ich ponownie. Oczywiście warto było przyjechać – zagrali długi, solidny i energetyczny koncert – ale do powyżej opisanych emocji było daleko.
Barierki skazały mnie na słuchanie z frontów i nie miałem możliwości nawiązania z muzyką tak silnego i bezpośredniego kontaktu. Myślę jednak, że ktoś, kto widział ich po raz pierwszy, mógł być zachwycony.
Chciałbym jednak zwrócić Twoją uwagę na to, co miało miejsce po koncercie. Gdy Gerry pojawił się na jam session dało się zauważyć wyraźne pobudzenie. Kiedy, na pewien czas, opuścił scenę, impreza niemal umarła i narzucało się pytanie o sensowność jej kontynuowania. W chwili gdy powrócił… nastąpiła natychmiastowa reinkarnacja zabawy! Ludzie bawili się na całego!
Wnioski nasuwają się same, więc nie będę ich rozwijał – dziękuję Ci za uwagę i cierpliwość. Jeśli masz ochotę, będę Ci wdzięczny za słowo komentarza.
Na koniec chciałem jeszcze podziękować Hipkowi, Adamowi i Rafałowi za ratunek, a także wszystkim obecnym, poznanym i spotkanym podczas tych dwóch dni!
Był to dla mnie CUDOWNY czas!
Gerry, Grigor, Piotr i Lewis – mam nadzieję – do zobaczenia niebawem!
Cześć!
Jeden komentarz Dodaj własny