Dzisiejsze wspomnienie tworzy, wraz z dwiema wcześniejszymi relacjami [ 1 & 2 ], coś na kształt tryptyku – z jednej strony przeobrażającego, a z drugiej utrwalającego moje aktualne pojmowanie muzyki.
Lotto / 07.12.2016 / Dragon, Poznań
Pierwszych kilka minut opierało się o fascynującą koncepcję przytrzymywania naturalnie rozbudzanego transu. Muzyka przyciągając i angażując pozostała wolna od jakichkolwiek znamion zatraceńczego odurzenia, a chwilami wychodząca na wierzch ekspresja była raczej wsparciem niż podstawą formy i dzięki restrykcyjnie utrzymywanemu na wodzy natężeniu całość cechowała… przystępność i na swój – samowładczy – sposób, harmonijność.
Górę brał więc dynamiczny i zmienny, ale wciąż podszyty spajającym pulsem i dotleniany regularnie obracającymi się wokół partii bębnów odcieniami, ruch, który nieco później przeistoczył się w… niczym nieskrępowaną serię orkanowych zrywów, silnych jak nigdy wcześniej.
Po raz pierwszy, siedząc naprzeciw muzyków, poczułem na twarzy podmuch, wywołany… trafieniami w talerze (!), które w efekcie, przyjmowały niekiedy wertykalną (!) pozycję.Ten zdominowany przez Pawła Szpurę, acz cały czas prowadzony wspólnie i uderzająco świadomie – pochłaniający mnie bez reszty – grad zderzeń zabrzmiał zaskakująco barwnie.
Przy kompletnym, wykonawczym zjednoczeniu, indywidualność poszczególnych instrumentalistów pozostawała czytelna, czemu pomagała wzorowa realizacja i optymalny balans brzmień. Gretsch Pawła ogniskował w sobie wszystko, czego oczekuję od perkusji – naturalność, dosadność i pewien rodzaj plastyczności, wyrywającej te najsilniejsze fragmenty z oparów toporności.
Podobnie efekty i artykulacja Łukasza Rychlickiego – mimo że przede wszystkim dzikie i skoncentrowane, nie stawały się męczące. Całokształt gitarowych nacisków charakteryzował umiar i niewiarygodnie skokowy zakres częstotliwości, a kontrabas Mike’a Majkowskiego skutecznie rozszerzał fakturę, nawet w organicznie stopionych z pracą perkusji – pełnych energii i niedookreślonej swobody – szarpaniach.
Następnie przyszedł czas na długi, oszczędny, pozwalający pozbierać myśli i nabrać nieco oddechu, przeciąg oraz zakończenie w postaci posągowych repetycji a’la Henryk Mikołaj Górecki. Mimo tego uspokojenia, długo nie potrafiłem dojść do siebie.
Fotografia: Maks Krybus