KINOWY BULWAR (relacja z koncertu Tomasza Stańki)

nawordpressa1.pngnawordpress2.png

Przed tym koncertem miałem wiele wątpliwości – jedna z ostatnich dat na dość długiej trasie, wnętrze nie wzbudzające za grosz zaufania i, stężający niepokój, przebieg próby. Niepokój… rozwiany po pierwszym takcie.

Tomasz Stańko New York Quartet / 11.04.2017 / Kinepolis, Poznań

W większości stonowany i refleksyjny repertuar z December Avenue, mimo że nadawał muzyce ton i definiował jej charakter, pozostawał na drugim planie, ponieważ w kreślonych atmosferą granicach, wszyscy poruszali się całkowicie swobodnie, wzbudzając ruchliwą zmienność formy – najważniejszy pozostawał dźwięk, jego autonomia i waga.

Gra Geralda Cleavera była dyskretna, oszczędna, a jednocześnie wyrazista i obecna. To, jak operował dynamiką (wymowne zmiany natężenia zachodzące w ekstremalnie krótkich przebiegach: delikatny i miękki akcent na tomie, następujący pół sekundy po dosadniejszym uderzeniu w werbel) i panował nad brzmieniem (obrazowy i uderzający kontrast pomiędzy punktowym ride’em, syczącym hi-hatem i roztaczającym się crashem) miało w sobie coś z cudowności.

Podobnie Alexi Tuomarila, którego stawiane żywo, stanowczo i selektywnie frazy niosły ze sobą również ciepło i rozmaitość oraz Reuben Rogers wprawiający w ruch i pewne zdyscyplinowane rozluźnienie nawet najbardziej stojące fragmenty. Dało się w jego artykulacji wyczuć też coś arystokratycznego, szczególnie gdy sięgał po smyczek i wypełniał salę ekspansywnym i dostojnym rejestrem.

Tomasza Stańki, choć grał teoretycznie najmniej, było jednak najwięcej. Czasem zrywnie rozcinał i ulotnie zakrzywiał strumień dźwięku, miejscami pozwalał mu długo i bez przeszkód trwać, niekiedy po prostu malował grubszym lub cieńszym pędzlem, a raz czy dwa, przeszedł w naszpikowany nieustępliwością, iście lwi, ryk.

Korzystając z, pozornie archaicznej, formuły i klasycznego instrumentarium zabrzmieli nowocześnie, wielobarwnie i aktualnie, a impulsywne pokrzykiwania kontrabasisty, uśmiech i podrygiwanie lidera w rytm pisanej dyfuzyjnie fabuły, a także oddalanie od ust, ledwo co zbliżonego, instrumentu, by dać reszcie muzyków jeszcze trochę czasu, podkreślały istotność tej – dla mnie jednej z ważniejszych – muzycznej historii.

5 komentarzy Dodaj własny

  1. dychadziennie pisze:

    Byłem na koncercie p. Tomasza w październiku 2016 w Warszawie (z innym składem), ale ‚podobnie’ widziałem osobę lidera bandu. Dzięki za tę relację!

    1. wmig pisze:

      Cała przyjemność po mojej stronie!

  2. Bogo Szachraj pisze:

    Przeczytałem kiedyś (a może usłyszałem w radiu?) taką opinię o grze Milesa Davisa: potrafił milczeć przez cały utwór, by na zakończenie zagrać jeden dźwięk, który był wszystkim. Przypomniało mi się to zdanie, gdy przeczytałem twoje zdanie o Tomaszu Stańce i dosyć mocno mnie to uderzyło, że ktoś tak pomyślał też o nim. Nie chodzi o to, że go nie doceniam – wręcz przeciwnie, choć żaden ze mnie znawca – a raczej o to, że musi to być oznaka jego wielkości. Coś wspaniałego. Pozdrowienia!

    1. wmig pisze:

      Bardzo Ci dziękuję! Pozdrowienia!

    2. dychadziennie pisze:

      O tym „stylu gry” Davisa Stańko wspomina w Desperado, na stronie 477 i 480. Pozdro 😉

Dodaj odpowiedź do Bogo Szachraj Anuluj pisanie odpowiedzi