ROZSTAJNY KOT (relacja z koncertu braci Oleś)

nawordpressa1.pngnawordpress2.png

marcin-bartłomiej-oleś-duo-spirit-of-nadir.jpg

Ostatnio przeglądałem swoje wpisy z minionego roku i przyznaję: nie podoba mi się kierunek, który im nadałem. Na blogu zaczęło brakować krytycznych opinii, a to źle. Myśląc nad główną przyczyną, z której wyrósł ten stan, przypomniałem sobie słowa Gerrego Jablonskiego: zapomniałem już jak się pisze smutne piosenki, bo mam już wszystko gdzieś i po prostu jestem szczęśliwy. Myślę sobie, że to poczucie zadowolenia nie jest takie interesujące, ale lubię tak grać, to mi sprawia przyjemność.

Co prawda, Gerremu niczego nie zarzucam i na pewno nie mogę powiedzieć, że pisanie sprawia mi przyjemność, ani też, że jesteśmy na podobnym etapie życia; ale mimo wszystko, ta wypowiedź oświetliła zaistniałą sytuację. Duża liczba – więcej niż udanych – koncertów, zrodziła wiele silnych emocji, co osłabiło moją czujność, skutecznie usypiając poczucie obowiązku pisania rzeczy niewygodnych, a to poczucie, uważam za absolutnie niezbędne. Dlaczego? Ponieważ bez jego moralnego nacisku, łatwo powoli – krok po kroku – odpuszczać wartości, które wskazałem w zakładce o mnie / kontakt jako prymarne. I tak, z deklarowanej chwacko, bezwzględnej rzetelności i upartej niezależności, nic by nie zostało.

Aby przetrącić zarysowanym okolicznościom kark, najlepiej byłoby napisać jakąś miażdżącą recenzję, ale by to zrobić z pełnym przekonaniem, musiałbym cofnąć się ponad miesiąc, a tego nie chcę. Walkę o aktualność wpisów na free music stopie trzeba wreszcie podjąć na serio, więc wszystko co wydarzyło się wcześniej niż wczoraj, odcinam. Do roboty.

Marcin & Bartłomiej Oleś duo / 10.10.2018 / Winiarnia pod czarnym kotem, Poznań

O Olesiach wiele słyszałem, ale im samym nigdy nie poświęciłem tyle uwagi ile – najpewniej – by należało. Kilka lat temu, nie skorzystałem też z okazji, by ich zobaczyć w poznańskim Zamku i żałowałem, bo opinia osoby z której zdaniem się liczę, była więcej niż pozytywna.

Wokół Olesiów panuje też, swoisty, frapujący nimb. Mam wrażenie, że każdy kto trwa w jakieś łączności ze sceną improwizowaną / jazzową / awangardową (w Polsce), wie na przykład, że Olesie nie grają za bilety. Często gdy się o nich słucha, dociera do uszu określenie jazzowi arystokraci. I przyznaję, że mnie to trochę odrzucało – najczęściej jest tak, że gdy o kimś podobna opinia krąży, nie odnajduję w jego muzyce za wiele dla siebie. Za symptomatyczne, dla muzyków tak nazywanych, uważam – mniejszą lub większą – dozę pozerstwa, drażniący dystans, czy dojmujące wrażenie wyrachowania.

Chcę podkreślić bardzo wyraźnie: Olesiów to nie dotyczy, a wspomniany tytuł mam za uzasadniony o tyle, że od razu narzuciło mi się słowo: klasa. Po pierwsze stąd, że to modelowy przykład WSPÓLNEGO grania.

W przypadku kooperacji braci łatwo o nadanie takiego statusu niejako z urzędu: „bo to rodzeństwo, więc tak świetnie się rozumieją”. Wcale tak być nie musi… a jest. I nie chodzi mi tylko o płynne łapanie się na akcentach, czy ogólnie, swobodne prowadzenie kolejnych części lub dobrze opracowany system mrugnięć i innych kontrolnych cynków. Wręcz przeciwnie – bywały momenty, że Bartek się na chwilę odłączył. Wówczas Marcin, grając spokojnie dookoła jego partii, z dwuznacznym uśmiechem, oczekiwał cierpliwie, aż znów się spotkają. Zgranie zdaje się mi tutaj słowem niewystarczającym.

Dlatego większą część koncertu nazwałbym dramatycznym dialogiem. Dramatycznym, bo udawało się utrzymać napięcie i wykreować minorową przestrzeń, w której prezentowane fragmenty były niejako zanurzone. O dialogu zaś wspominam nie tylko ze względu na właściwości nakreślone w poprzednim akapicie, ale też dlatego, że oni potrafią wydobyć z instrumentów narracyjne rejestry. Zarówno na kontrabasie jak i na perkusji, górę brały dźwięki otwarte, czy może – w kolejnych sekundach – otwierające się. Dokładnie tak samo, jak otwiera się rozkwitająca roślina, pokazując swój pełny kształt i nasycone barwy.

Bartłomiej uzyskiwał to głównie na talerzach (szczególnie jedna blacha wybrzmiewała bardzo, bardzo długo), a Marcin w przeciągłych frazach wykonywanych smyczkiem. Co ważne: smyczkiem, który miał kontakt ze strunami zarówno włosiem jak i drzewcem i zawsze było to jakoś uzasadnione, dając konkretny, różnicujący, oddźwięk. Zresztą – jego partie były bogate: czasem długie, zlepione i masywne, niekiedy selektywne, przypominające quasi lutniowe brzmienie.

Subtelne, ale czytelne zmiany przynosiło też rozważne stosowanie efektów – podłoga raz dodała odrobinę powietrza, raz zmieniła odcień… Podobnie z Bartkiem – rozliczne środki wyrazu (różne rodzaje pałek, spory set talerzy, granie rękami) przynosiły zmienne rezultaty, więc intensywność w zabieraniu głosu, naturalnie ewoluowała.

Do pewnego momentu, ton nadawał repertuar i wspominany wcześniej w recenzjach i notce prasowej promującej Spirit of nadir, rys wschodu. Liczyło się przede wszystkim to, o czym wspominał w rozmowie ze mną Rafał Gorzycki, czyli: nastrój, impresja i ich głębszy wyraz. Trwało to jakieś, ja wiem? Może 40? Może 50 minut? I chciałbym, by tak się skończyło.

Niestety, chyba czwarta, solowa partia perkusyjna sprawiła, że osiągnięta dramaturgia się zachwiała, a później jej duch odszedł w zapomnienie; po raz pierwszy, na wierzch wyszła nadekspresywna, trochę pusta, wirtuozowska bieganina.

Najpierw dotyczyło to tylko perkusji, ale lekko przeszło również na kontrabas. Dźwięków systematycznie przybywało, a muzyki – co tu kryć – ubywało. Dominowało skrajne natężenie, co przy braku rozmaitości donamicznej, męczyło coraz bardziej i systematycznie zamykało drogę do jakiejkolwiek dalszej podróży, powodując raczej kręcenie się w kółko.

Na scenie niby wciąż radość i chemia, wręcz zabawa, ale mnie jakoś odrzucająca. O nagminnym wypluwaniu szybkościowych palcówek i przejść, zdanie mam jak najgorsze, więc już do końca towarzyszyło mi, może nie zażenowanie (bo to zbyt wiele), ale na pewno spore zdziwienie, że tak doświadczeni muzycy, zdecydowali się na podobny krok – moim zdaniem – rujnując około 1/3 koncertu.

Ostatecznie wniosek powstał banalny: less is more.

Dodaj komentarz